środa, 6 marca 2024

jestem przypadkiem

Gdy plemnik niosący płeć i połowę moich genów ruszył w swoją pierwszą drogę, ścigały się z nim miliony jego „braci i sióstr”. Każdy z nich niósł wkład o innym potencjale. Być może obok większości podobnych mi, niczym nie wyróżniających się szaraczków, płynęli także niedoszli geniusze, idioci, herosi, kaleki, święci i zbrodniarze. Czy zawodnik, który dał mi życie wygrał, bo okazał się szybszy lub „celniejszy” od reszty? Najprawdopodobniej nie. Gdy dotarł na metę, zapewne kilkadziesiąt, a może nawet kilkaset innych plemników, otoczyło już komórkę jajową niemal szczelnym wianuszkiem. Czy w takim razie wygrał, bo jako jedyny „dostrzegł” wejście, które umknęło innym? Też nie. Jak cała reszta, gnał na oślep. Przypadkiem trafił w dobra okolicę. Przypadkiem wolne miejsce, w które udało mu się dopchać, było tym jedynym pozwalającym wniknąć do środka i zacząć nowe życie. Przypadkiem.

Nie jestem ani jedyną, ani najlepszą możliwą (w danym czasie) konsekwencją miłości oraz esencją ciał moich rodziców. Jestem następstwem przypadkowego zetknięcia jednej z miliardów gamet „wyprodukowanych” przez mego ojca, z jedną z setek powstałych w ciele mojej matki.

Cała seria przypadków doprowadziła do tego, że akurat to, jedno na tysiące zbliżeń rodziców, zakończyło się moim poczęciem. Seria, która zaczęła się o wiele wcześniej zanim pierwszy raz poszli do łóżka. Tak samo przecież się poznali. Przypadkiem. Jak ich rodzice, dziadkowie, pra, pra. pra...

A poza tym, czy mogę być pewny, że w moich genach nie ma więcej przypadków, niezaplanowanych, nieprzewidzianych i niemile widzianych w rodzinie genów listonosza, kuzyna, czy nawet okupanta - jakiegoś faszysty lub czerwonoarmisty? Ile przypadków, nigdy nie ujawnionych: gwałtów, przygodnych znajomości i zabranych do grobu tajemnic alkowy zawiera moje drzewo genealogiczne?


...


A może jednak nie ma czegoś takiego jak przypadek? Czyż wszystko nie jest Wolą Boską? Czy, w związku z tym, każde zdarzenie, a co za tym idzie, każde zbliżenie moich przodków, nie zostało zaplanowane?

Czy wobec tego powinienem rozumieć, że Stwórca za każdym razem grzebał palcem w nasieniu mojego przodka i wskazywał ten jeden zwycięski, szczęśliwy plemnik? I robi tak zawsze i wszędzie, u każdego z miliardów ludzi na ziemi? Czy tylko ludzi? Wszak podobno nic nie dzieje się bez jego woli…


...


Dzięki ilu przypadkom dotrwałem do momentu, w którym piszę te słowa?
Dlaczego nikt nie przejechał trzyletniego brzdąca, który urwał się rodzicom i wbiegł na środek ruchliwej ulicy? Dlaczego nie spadłem ze wszystkich drzew, skał, dachów i rusztowań, które jako nastolatek lubiłem obłazić? Dlaczego żaden ze śmigających koło mnie pojazdów i wszelkich ciężkich przedmiotów nie zabił mnie, tak jak miliony innych ludzi w podobnych sytuacjach?

Ile razy, gdybym wstał od stołu, wyszedł z domu chwilę wcześniej lub później, spojrzał w inną stronę lub komuś w oczy, spóźnił się albo był na czas, bym już nie żył? Ilu mi podobnych, a także lepszych ludzi, mniej ryzykujących, często nawet codziennie modlących się do swego anioła stróża, przy pierwszej lepszej, bo o wiele mniej niebezpiecznej, okazji straciło życie?


...


A jeżeli nie przypadek, tylko Bóg o tym wszystkim decyduje? Według własnego uznania, jednym daje życie krótkie, drugim długie, jednym łatwe, drugim trudne. Potem ocenia nasze czyny i, każdemu podług zasług, feruje nagrody i kary. Niezasłużone wynagradza cierpienia…

Zaraz, zaraz, tylko dlaczego tak to się dziwnie składa, że, wśród mniej lub bardziej cierpiącej większości, zdarzają się tacy, którzy „dostają” życie długie, łatwe i przyjemne? A gdy jeszcze powstrzymają się od większych grzechów albo nawet tylko na czas wyznają, trafiają do tego samego nieba, które dla innych jest również nagrodą za wszystkie niezasłużone cierpienia? Czy tu nie pojawia się przypadkiem, nie przystający do wyobrażenia absolutu nieskończenie sprawiedliwego Boga, wyraźny brak symetrii? Czy ciągnące się nieraz przez całe życie tortury straszliwego kalectwa, przemocy fizycznej i psychicznej, jakiej dostarczyć może zarówno los (czyli sam Bóg właśnie) jak i bliźni, da się w ogóle w jakikolwiek sposób wynagrodzić? Czy Bóg tłumaczy ludziom w niebie, dlaczego jedni mimo swej dobroci trafiają tam drogą przez mękę, a drugim wystarczy dobrze się prowadzić, czy nawet załapać na rozgrzeszenie?
Gdzie tu sens? Gdzie sprawiedliwość?

Czy ta, jedna z wielu, ale chyba najbardziej oczywista niedoskonałość naszego świata, nie jest przypadkiem także dowodem niedoskonałości potencjalnego stwórcy? Czy Wszechmogący Bóg, zarazem nieskończenie mądry, dobry i sprawiedliwy, mógłby stworzyć miejsce dostarczające tak wielu i tak nierówno rozdzielonych (w tym, w zdecydowanej większości, niezależnych od naszej woli i działań) cierpień?

To że tak złego miejsca, jakim jest nasz świat, nie mogła stworzyć istota absolutnie doskonała, nie oznacza niestety, że nie możemy być zabawką jakiegoś okrutnego bożka, obcego programisty, który czasem w nas pogrywa.

Możemy, ale, z dwojga złego, wolałbym być już tym przypadkiem...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz