środa, 3 sierpnia 2016

63 dni hańby

Z roku na rok rośnie kult powstania warszawskiego. I ten odgórny - coraz głośniejsze i barwniejsze stają się jego oficjalne obchody. Ale też oddolny - coraz więcej ludzi wierzy, że było czymś z czego należy być dumnym. W dobrym tonie jest posiadać gadżety powstańcze, wrzucać grafiki na FB, obnosić je na wszelkich częściach garderoby i karoserii. Powstanie warszawskie jest teraz na czasie, w dobrym tonie, po prostu modne. I to zarówno wśród hipseterów jak i dresiarzy. Mnóstwo ludzi świetnie na nim zarabia. Spodziewam sie, że w końcu ktoś zainwestuje w hollywoodzką produkcję, a sukces na miarę Wiedźmina odniesie powstańcza strzelanka. W pierwszej części grajac powstancami będzie można wyzwolić Warszawę, w drugiej zdobyć Berlin, w trzeciej Moskwę. Jak nadal bedzie sie dobrze sprzedawać, przyjdzie czas i na Tokio.

Tylko, zaraz, zaraz, czy powstanie warszawskie na pewno było czymś, z czego powinniśmy być dumni? Owszem, było największym zrywem powstańczym w okupowanej Europie. Ale było również, z góry skazanym na porażkę, samobójczym atakiem, w wyniku którego śmierć poniosło blisko 200 tysięcy ludzi, a w perzynę zostało obrócone największe: miasto, ośrodek przemysłowy, naukowy, kulturalny i stolica kraju w jednym.

Tak na logikę, czy na pewno, w przededniu przejścia przez Warszawę frontu, miało sens wystąpienie zbrojne, jawnie wymierzone, nie w jedną, ale w obie wielkie walczące ze sobą armie? Czy nie można było choć spróbować skoordynować działania z Sowietami i dzięki temu wyzwolić miasto zdecydowanie szybciej i przy znacznie mniejszych stratach?

Dlaczego piszę o hańbie? Dlaczego, aż tak ostro? Czy nie doceniam ofiary powstańców. Doceniam. Szanuję i podziwiam odwagę i poświęcenie ludzi, którzy, niemal z gołymi rękami, rzucili się na ufortyfikowane i obsadzone bronią maszynową, stanowiska niemieckie. To robi wrażenie.  Choć, przynajmniej we mnie, budzi też mieszane uczucia. Myślę, że powstancy wierzyli, nie tylko we własne siły i słuszność sprawy, ale również w to, że skoro ktoś wydał rozkaz ataku, to nie zrobil tego na hura, "jakos to bedzie, na pewno wygramy" tylko starannie się do tego przygotował. Przeanalizował wszystkie dostepne dane, ocenil szanse i ryzyka. Wybral najlepszy możliwy moment...

Niestety, tak to się nie odbyło. Generałowie AK decyzję o rozpoczęciu powstania podjęli wbrew: instrukcjom rządu na uchodźctwie ostrzegającym przed przedwczesnym zrywem, planom Akcji Burza, które zakładały zajmowanie miast w momencie bezpośredniego ataku sowieckiego i słabnięcia oporu niemieckiego i wreszcie  - ustaleniom odprawy KG AK z 26 lipca, gdzie postanowiono, że powstanie powinno wybuchnąć dopiero „w chwili, gdy wojska sowieckie zdezorganizują obronę niemiecką” oraz „gdy zarysuje się sowiecki ruch oskrzydlający Warszawę od południa” – czyli choćby zaczną przygotowywać się do sforsowania Wisły.

Czy cokolwiek takiego nastąpiło? Wręcz przeciwnie - Sowieci stanęli, Niemcy udanie kontratakowali, a wywiad AK nie potrafił na czas przekazać dowództwu informacji o zdarzeniach odbywających się nie na drugim końcu świata, tylko brzegu Wisły.

Przywódców i dowódców powinno oceniać się, przede wszystkim, nie po intencjach, a po efektach ich pracy. Przecież od ich decyzji zależy życie ludzkie, i to nie jednostek, a całych populacji. Ci, którzy, wobec okoliczności, zdecydowali o rozpoczeciu niemającego nawet najmniejszej szansy powodzenia powstania, powinni być stawiani w jednym rzędzie z największymi zdrajcami, a nawet zbrodniarzami, a nie na pomnikach! Tymczasem patronują szkołom, ulicom i mostom. Jak to możliwe? Przecież przez ich głupotę, brak kontaktu z rzeczywistością, a nawet zawodowego profesjonalizmu, zginęły setki tysięcy ludzi! A ich intencje? Byli wojskowymi, którzy nie wytyczali sobie celów militarnych (przypomnę - jak najszybsze zajęcie miasta, przy minimalizacji strat) tylko polityczne. Nie chcieli pomóc Sowietom w wyzwoleniu miasta (wiem, dyskusyjne to wyzwolenie, ale Sowieci zajmując poprzednie miasta, nie urządzali przecież rzezi), tylko chcieli im sie przeciwstawić. Chcieli przejąć miasto przed nimi. W posuniętym do granic absurdu myśleniu życzeniowym, spodziewali się, że po przejściu frontu, jakims cudem, utrzymają władzę w mieście. Naprawdę wierzyli, że ktoś tak bezwzględny, jak Stalin na to pozwoli? Jeszcze gorsze jest to, że kierowali się również nadzieją, że rozpętanie w Warszawie piekła i sztuczne jego przedłużanie (to naprawdę nie musiało trwać 63 dni, znacznie wcześniej uświadomili sobie, że nie ma najmniejszych szans na zwycięstwo) wzmocni pozycję rządu emigracyjnego w przyszłej walce o władzę w kraju... Tak, właśnie tak, byli tak naiwni i okrutnie zaślepieni, że myśleli, że rzeź w Warszawie wpłynie na powojenny podział świata i pozwoli tym, którzy ich mianowali, zachować władzę w kraju. Nie przyszło im do głów, że właśnie tracą miasto i ludzi, w których mogliby mieć najsilniejsze oparcie,  nowej rzeczywistości, po wojnie. Jak dziwic sie tym, którzy twierdzą, że AK, zamiast wyzwalać, wzięła w Warszawie zakładników…

W pierwszych dniach sierpnia powstańcy układali wesołe piosenki i tańczyli na ulicach upojeni chwilową wolnością, gdy w tym samym czasie w niezajętych przez nich dzielnicach, przysłani w oczywistym, stosowanym przez całą wojnę, odwecie niemieccy kryminaliści systematycznie, dom po domu, bestialsko mordowali wszystkich mężczyzn, kobiety (te niejednokrotnie wcześniej gwałcąc) i dzieci. Nie musieli się śpieszyć, nikt ich nie atakował, nikt nie bronił ofiar. Zabarykadowani w centrum miasta bohaterowie nie mogli przecież im przyjść nikomu z pomocą...

To jest właśnie ten wymiar powstania, który najbardziej boli i w mojej prywatnej opinii rodowitego warszawianka okrywa hańbą nie tylko dowódców, ale właściwie wszystkich jego uczestników. Liczą się skutki, nie intencje.

O powstaniu powinniśmy pamiętać. Powinniśmy pamiętać o bohaterstwie, wspominać wszystkie jego ofiary. Nie powinniśmy jednak przy tym godzić się na zakłamywanie historii, na tworzenie mitu, że powstanie  warszawskie jest tragiczną, lecz wspaniałą kartą w historii narodu. Nie powinniśmy pozwalać sobie na myślenie, że wina leży jedynie po stronie Niemców i Sowietów.

Czy, patrząc szerzej, wina za to, że jesteśmy narodem, który proporcjonalnie stracił najwięcej ludzi w ostatniej wojnie, leży tylko poza granicami naszego kraju?

Czy wspomnienie powstania, zamiast zamieniać się w jarmark, nie powinno być dla nas przede wszystkim zachętą do przemyśleń, wyciągania wniosków, impulsem do zmiany postaw?

Gdybyśmy nauczyli się patrzec trzeźwiej, bez sentymentów i patriotycznego zadęcia, na tę oraz inne, dziś programowo wybielane, zdarzenia z bliższej i dalszej historii, gdybyśmy potrafili prawidłowo ocenić priorytety tych, których przecież sami wybieramy, może udałoby się nam nie przekazywać już władzy ludziom gotowym w imię (ich) honoru "wyzszych celów", a przede wszystkim, utrzymania władzy, posyłać nas do boju i godzić się na dowolne straty w ludności cywilnej?

8 komentarzy:

  1. WINA OKRUTNEGO STALINA ..ŻE NIE CHCIAŁ WCZEŚNIEJ WYZWOLIĆ BOHATERSKIEJ powstańczej
    WARSZAWY... stojąc pod WARSZAWĄ z wojskiem..

    OdpowiedzUsuń
  2. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  3. Tekst godny uwagi, zawiera dużo racjonalnych tez.

    OdpowiedzUsuń
  4. Nie rozumiem jednego. Dlaczego Powstanie Wielkopolskie oraz Obrona Lwowa nie są co najmniej tak samo fetowane. Przecież jedno było bardzo dobrze zaplanowaną i zorganizowana akcja zakończoną wyzwolenieniem zakładanego obszaru i utworzeniem zwartych jednostek wojskowych, a drugi spontanicznym zrywem wspartym po czasie przez zwarte jednostki wojskowe.Bo zakończone sukcesem? Bo to nie Warszawka? Regiony niewygodne politycznie?

    OdpowiedzUsuń
  5. Zbigniew Drabik5 sierpnia 2020 22:55

    Ciągnie się za nami, Polakami ta mania samobójcza, duma z bezsensownego rzucania się z motyką na słońce. Wierszem o tym piszą wieszcze ("Szlachta na koń siędzie, ja z synowcem na czele i... jakoś to będzie"), Młodzi i starzy bezrefleksyjnie wyśpiewują pean na cześć bezmyślności(" Obok Orła znak Pogoni, poszli nasi w bój bez broni" - rozumiecie? bez broni w bój idzie tylko durny... Polak). I tak to idzie przez historię i przyniosło nam chyba ironiczną opinię, że nikt tak pięknie nie potrafi przegrywać (przepraszam!"odnosić moralne zwycięstwo") i marnować szanse oraz najcenniejszą część narodu - młodzież jak Polacy.Chyba Bismarck powiedział proroczo - "Nie warto tracić energii i środków na próby zniszczenia Polski. Pozwólmy Polkom rządzić swoim krajem a sami go zniszczą", (rozkradną, przekurwią - to już ja dodaję z obserwacj). My tu powinniśmy w nagrodę młodo zabijać naszych "bohterów walki o wolność i sprawiedliwość społeczną" zanim, po dojściu do władzy, nie okażą się tak samo butni, chciwi władzy, bezwzględni jak poprzedni władcy.

    OdpowiedzUsuń
  6. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  7. 100 procent. racji. PW to ostatni etap Paktu Ribbentrop-Mołotow i największa klęska na własne życzenie. Krakusy zachowali zimną krew, pomimo nawoływań ze wschodu i można porównać skutki. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń