Ludzie, którzy nie biorą udziału w żadnych wyborach podają wiele przyczyn swojej absencji. Jeden mówi, że jego głos i tak niczego nie zmieni. Drugi - że wbrew pozorom wszyscy politycy i wszystkie partie dążą przede wszystkim do zaspokojenia własnych potrzeb, że, niezależnie od tego kto wygra wybory, na życie poszczególnych ludzi ma to i tak bardzo niewielki wpływ...
Najczęściej tak własnie jest. Ale też nie raz okazało się, że zabrakło jednego głosu. Rzeczywiście, czasem trzeba lupy, żeby dostrzec różnicę między chadekami a socjaldemokratami. Ale innym razem, może się tak zdarzyć, że niewielka wygrana przedstawicieli/a jednej z dwóch bardzo starych i szanowanych partii może w konsekwencji oznaczać problem na miarę Brexitu, czy potencjalnie znacznie większy, jakim jest postawienie na czele największego światowego mocarstwa człowieka zupełnie nieprzewidywalnego. Amerykanie niby nie powinni się niczego obawiać, bardziej może Bałtowie, Ukraińcy, a nawet my. Może się jednak okazać, że człowiek, który ostrzegał przed ryzykiem eskalacji wojny w Syrii, ośmieli Rosję do takich działań, na które NATO nie będzie mogło nie zareagować.
Kiedyś, komuś nie chciało się pójść do wyborów na Białorusi, w Rosji, na Węgrzech, niedawno także w Polsce, i dziś nie wiemy kiedy znowu odbędą się w tych krajach (w pełni) wolne wybory. Kiedyś, komuś nie chciało się zagłosować przeciwko Hitlerowi...
Ale jest też druga strona medalu. A jeżeli przyczyną kolejnych zwycięstw populistów i autokratów nie jest niska frekwencja, rosnący strach, wrogość i brak zrozumienia otaczającego nas świata wśród "ludu", tylko bierność tych, który są w stanie skutecznie przeciwstawić się demagogom, ale nie chce im się, do czynnego uprawiania polityki, zniżać? Coraz częściej o wyniku wyborów decyduje nie program, a charyzma liderów. Narzekamy na to, że kiedy w Stanach nie mógł już startować Obama, a w Polsce nie dostrzegł w porę powodów do powrotu Tusk, to PIS i Trump wygrali tylko dlatego, że po drugiej stronie zabrakło kogoś dorównującego zwycięzcom siłą przebicia. Tylko, czy gdy zabraknie Tuska w 40-milionowej Polsce, a tym bardziej Obamy w ponad 300-milionowych Stanach, to naprawdę nie ma nikogo rozsądnego, kto byłby w stanie wygrać z kimś takim jak Kaczyński, Duda czy Trump?
Tak, polityka to brudna sprawa, pełna intryg, koterii i zakochanych w sobie miernot. Nikt normalny nie chce się "w nią bawić". Ludzie wybitni wolą odnosić sukcesy w nauce, biznesie czy sztuce. Czy musimy stanąć na krawędzi przepaści albo nawet ją przekroczyć, by Ci najlepsi i najwybitniejsi zechcieli wyjść z cienia i spróbować wyciągnąć siebie, a przy okazji i nas z powrotem na powierzchnię? Czy tym razem nie obudzą się za późno?
Czy własnie dlatego, że w polityce przeważają wszelkiego typu szumowiny, nie radzący sobie w normalnym życiu karierowicze, oszuści i hochsztaplerzy oraz wszelkiej maści świry i maniacy; ludzie wyrastający swoimi talentami ponad ogół społeczeństwa nie powinni przestać ograniczać się tylko do tego co (na ich poziomie) jest łatwe i przyjemne, i spróbować rozwiązać problemy, bez rozwiązania których niebawem nie będzie już czasu i miejsca na żadne przyjemności?
Czy my wszyscy, uśpieni najdłuższym w historii okresem bez wielkich wojen, zarówno ci, którzy mniej lub bardziej świadomie dążą do samozagłady, jak i ci, którzy nie dostrzegają lub bagatelizują zagrożenia, straciliśmy już resztki instynktu samozachowawczego? Historia znowu musi się powtórzyć?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz