W odróżnieniu od starszych, politeistycznych religii, chrześcijanie
modlą się tylko do jednego boga. To znaczy… takie było, wyniesione z judaizmu, pierwotne
założenie. Bardzo szybko bowiem zaczęli modlić się także do Jezusa, który okazał
się być nie tylko człowiekiem, ale także Synem Bożym. Kimś w rodzaju półboga, tylko
w innym rozumieniu niż Herkules. Jezus ma według nich dwoistą naturę. Jest zarazem w pełni
człowiekiem i w pełni bogiem, tyle że jako bóg jest też częścią składową
większej, troistej całości... Jak wszystko w tej religii, dosyć to zagmatwane. Choć
ojciec z synem tworzą jeden byt, chrześcijanie i tak do każdego z nich modlą
się osobno.
Skoro zdecydowanej większość wiernych ten dualizm nie
przeszkadzał, przywódcy kościoła poszli za ciosem i, żeby sprawę bardziej
skomplikować, dołożyli jeszcze bezcielesnego Ducha Świętego. Aż dziwne, że za
jakiś czas nie pojawił się czwarty element, piąty…
Dalej już było tyko z górki. Skoro można czcić trzy różne
osoby i utrzymywać, że to nadal jest monoteizm, to czemu na tym poprzestawać? Nie
minęło dużo czasu i zaczęto modlić się do Matki Boskiej (chyba popularniejszej
adresatki modlitw niż Duch Święty, więc może rzeczywiście mamy czwórcę?), dwunastu
Apostołów oraz, w zawrotnym tempie mnożących się, świętych. Dziś mamy ich już
ponad dziesięć tysięcy, a każdy, tak jak bogowie pogańscy, ma inne moce i w inny sposób
może wspomóc modlącego się doń człowieka.
Zaraz ktoś się obruszy: przecież święci nie mają żadnych boskich
mocy, jedynie wstawiają się za modlącego u boga! To nie jest politeizm! Tak,
tylko czy prosty człowiek, modląc się o dobre plony do świętego Jacka, tak jak
jego przodkowie do Świętowita, na pewno dostrzega tę subtelną różnicę?
A (obecni także w judaizmie) aniołowie? Do nich przecież można
modlić się nie tylko o orędowanie u boga, ale także o bezpośrednią pomoc. Każdy,
z około 7,5 miliarda ludzi na ziemi, ma swojego anioła stróża, którego dzień w dzień
powinien dopingować modlitwą do bardziej wytężonej opieki. Wygląda na to, że, w
monoteistycznym chrześcijaństwie, istot, do których możemy wznosić modły, jest
więcej niż wszystkich ludzi na ziemi…
Dlaczego chrześcijanie zamiast udoskonalić (np. zrezygnować
z aniołów), jeszcze bardziej rozwodnili żydowską wiarę w jedynego Boga? Jak do
tego doszło? Wygląda na to, że nie był to spontaniczne wypaczenie, epigoński wkład
kolejnych pokoleń, a świadome, celowe działanie - można by powiedzieć - na
szkodę idei monoteistycznej. Ojcowie kościoła postanowili poświęcić część
pryncypiów w imię wyższych celów. Uznali, że, skoro wiara w Jahwe, z wyznania narodowego
Żydów, ma się stać religią uniwersalną wszystkich ludzi, trzeba ją nieco
uatrakcyjnić, w jednym miejscu uprościć, w drugim mistycznie skomplikować, gdzie
indziej wzbogacić o elementy zaczerpnięte z innych religii. Chrześcijaństwo,
choć było „reklamowane” jako, odcinająca się od wszystkich wcześniejszych
„guseł i bałwanów”, zupełnie nowa jakość, najczęściej, zamiast całkowicie
wykorzeniać wszystkie lokalne wierzenia na nowo podbitych ziemiach, bardzo dużo
z nich adaptowało i podawało w nowych, własnych szatach. Przez co, mimo ogromu
zmian, jakie wprowadzało w życie niedawnych pogan, zyskiwało też nieco na
swojskości. Jeżeli nowa wiara, siłą narzucana kolejnym narodom, miała utrzymać
się po okresie intensywnego przymusu, nie mogła być, tak odmienna kulturowo od
wszelkich pogańskich wierzeń, jak judaizm. Nawróceni mieli jak najszybciej
odnajdywać się w chrześcijaństwie i jak najrzadziej tęsknić za powrotem do
starych kultów. Stąd się wzięło przemianowywanie świąt, adaptowanie lokalnych
tradycji i zwyczajów. Trójca Święta, Matka Boska i co ważniejsi święci
przejmowali rolę lokalnego panteonu głównych bogów, mniej ważni - pomniejszych,
aniołowie - duchów opiekuńczych. I wszyscy byli szczęśliwi. A to, że z
monoteizmem miało to tak naprawdę niewiele wspólnego? Cóż, nie jedyna to
sprzeczność tej religii i wygląda na to, że mało komu, z ponad dwóch miliardów
wyznawców, przeszkadzająca.
Z drugiej strony, dopóki Jahwe był bogiem niewielkiej, nawet
jak na antyczne warunki, nacji, wierzący potrafili wyobrazić sobie, że jako
niebiański odpowiednik ziemskiego króla (do którego, przynajmniej teoretycznie
może zwrócić się o pomoc każdy poddany) jest w stanie objąć swoją uwagą i
opieką każdego wyznawcę, byle odpowiednio często słał hołdy i przypominał się w
modlitwach. Gdy władca małego kraju zaczyna wygrywać wojny, przyłączać kolejne
ziemie, tworzyć imperium, traci nawet teoretyczną możliwość bezpośredniego
rządzenia i wysłuchiwania wszystkich poddanych. Musi rozwinąć sprawną i
skuteczną administrację, mianować namiestników. Być może przywódcy kościoła w
pewnym momencie uznali, że dla większej wiarygodności, poczucia silniejszej
więzi z bogiem i jego religią, ich wielonarodowe imperium potrzebuje nie tylko
wielkiej armii ziemskich pośredników między wiernymi a bogiem, ale także
niebiańskich.
…
Kapłanom większości religii udało się zaszczepić w swoich
owieczkach wiarę w to, że, częstym odmawianiem
modlitw, są w stanie zachęcić istoty nadprzyrodzone do wpływania na ich życie. O
ile, niezbyt zaskakuje, że wierzą w to ludzie prości, o tyle, już bardzo, że tą
samą wiarę podziela zdecydowana większość wyznawców, w tym wielu inteligentnych
i wykształconych ludzi.
Można przyjąć, że niewyobrażalne dla nich jest, by świat nie miał swojego stwórcy, ale naprawdę trudno zrozumieć, jak radzą sobie z wiarą w to, że:
Można przyjąć, że niewyobrażalne dla nich jest, by świat nie miał swojego stwórcy, ale naprawdę trudno zrozumieć, jak radzą sobie z wiarą w to, że:
- Bóg interesuje się, słucha modlitw i ingeruje w los każdego z miliardów ludzi na ziemi. Każdego. Nie tylko wielkich i wybitnych, ale i najnudniejszego nawet rolnika z Podlasia, menela czy jakiegoś oślizłego lokalnego polityka. Słucha, rozważa i decyduje o: cielności krowy, czy uda się uzbierać na alpagę, posadzie radnego, albo o tym, czy farba się tym razem przyjmie jego żonie. Takie kwestie mają zajmować Boga, który stworzył nie tylko nas, ziemię i słońce, wokół którego krążymy na peryferiach naszej galaktyki, ale także miliardy innych galaktyk z miliardami słońc i planet, z których być może nawet miliardy są zamieszkane przez podobne nam istoty. Przy czym, rzecz nie w tym, czy Bóg jest w stanie zajmować wszystkimi intencjami naszych modlitw (jak jest wszechmogący, to jest) tylko, czy po to stworzył cały gigantyczny świat, by potem skupiać uwagę na wszystkich naszych małych i dużych problemach i wybierać komu i w czym pomóc, a komu nie.
- Bogu wszechmogącemu, najmądrzejszemu, najdoskonalszemu, najbardziej wysublimowanemu bytowi we wszechświecie, który zna (albo może znać, jeśli zechce) każdą nasza myśli, przeszłe i przyszłe uczynki, zależy na naszej wierze w niego oraz na tym byśmy przez całe życie, wielokrotnie w ciągu dnia, odmawiali wciąż te same wierszyki ku jego czci i od tego, jak wiele razy je powtórzymy, uzależnia, czy pomoże nam osiągnąć zamierzone cele albo wybaczy wszystkie nasze błędy, grzechy, zbrodnie.
- Prosząc o pośrednictwo świętego patronującego tej kategorii problemów, który nas aktualnie dotknął, jesteśmy w stanie „załatwić” więcej niż modląc się bezpośrednio do Boga.
- Należy codziennie prosić, latającego wokół każdego z nas, dobrego duszka (anioła stróża), by strzegł naszego ciała i duszy przed wszelkim złem i pokusą…
A może, ci mądrzejsi, bardziej samodzielni w myśleniu, wybierają
sobie, czy i do kogo chcą się modlić, w co z doktryny swojej religii wierzyć, a
w co niekoniecznie? Tylko, czy zdają sobie sprawę, że żadne wyznanie nie
toleruje takiej dowolności i że kwestionowanie choćby niewielkiej części nauki swojego
kościoła jest równoznaczne z koniecznością jego opuszczenia lub jedynie
udawaniem, że się jest jego częścią?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz