Tabu. Szczególnie przy stole. Młoda kocha wszystkie zwierzątka i, jak w końcu zatrybi, że mięsko to czyjeś mięśnie, będzie bunt. Jak złapie jeszcze, że ma przy stole sojuszników? Podwójny.
Dziewczyna pięknie się rozwija. Na pewno niebagatelny wpływ ma urozmaicona dieta. Tata nie przeczy. Nie wie i nie mówi jak jest. Nie zna się. W końcu nie dlatego się decydował, by było mu zdrowiej, czy lżej na żołądku. Miało być choć trochę na duszy. Przy swoim podejściu do żywienia, zakładał nawet, że może być gorzej. W każdym razie, nie schudł, nie odmłodniał i nie opiera się szczególnie mocno nadciągającej starości. Lata mijają, a jego ciągle ssie, gdy poczuje kebaba. Jakby dopiero wczoraj rzucił, przestał - zdecydował się wyjść z mięsnego nałogu...
I ta córka, córeczka w końcu przy stole dostrzega różnice i pyta:
- Tato, a dlaczego ty nie jesz mięsa?
- Bo jestem na nie uczulony.
I dzieciak, dzień w dzień faszerowany antyhistaminikami, nie zadaje więcej pytań. Współczuje.
Kłamca, zamiast zapaść się pod ziemię, racjonalizuje w duchu: - Ale czy alergia musi być zawsze fizyczna? Ile razy dostawał wysypki na samą myśl o spotkaniu z jakimiś ludźmi? Mdłości na Wiadomości? Albo te konwulsje przy Kombi czy Roxette? Pamiętny koncert Lata z radiem. Na scenę wchodzi jakiś Zenek czy Bayer. Karetka. Diagnoza? Wstrząs anafilaktyczny!
Niesmak jednak nie chce ustąpić. To dalej: Czy to, że wcześniej przez całe lata tłumił, ale jednak czuł dyskomfort, że hoduje kałdun na strachu, cierpieniu, śmierci i trupach, gdy zdecydowana większość ludzi, ba jego własnej rodziny, nie ma takich problemów, nie jest czasem tylko jego indywidualną ułomnością? Wychodzi na to, że z tą alergią to jednak nie kłamstwo, a eufemizm.
Od razu lepiej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz