O wątpliwościach dotyczących autentyczności samego Jezusa,
jak i jego, opisanych w Nowym Testamencie, przygód, napisano już całe tomy. Biorąc
pod uwagę, wymienioną w Biblii liczbę doniosłych wydarzeń towarzyszących jego
życiu, działalności i śmierci, pozachrześcijańskie, wspominające o nim źródła wydają
się bardzo skąpe i nieliczne. Brakuje zapisów oficjalnych i współczesnych.
Ewangelie i inne pisma wczesnochrześcijańskie podlegały na przestrzeni wieków
tylu modyfikacjom dopasowującym je do zmieniających się doktryn i polityki poszczególnych
papieży, że potrzeba sporo samozaparcia, by mówić o autentyczności i płynącej z
nich wiedzy historycznej…
Tyle że to są wątpliwości, których ja nie zamierzam tu
rozstrzygać. Jestem w stanie przyjąć, że ktoś taki chodził po ziemi i być może
nawet rewolucyjne, jak na owe czasy, a dla wielu (w tym i hierarchów kościoła) i
dziś, treści pierwotnej nauki chrześcijan są zapisem jego słów.
Mnie fascynuje, w jaki sposób „życio” i „śmierciorys”, być
może nawet jednego z najwybitniejszych ludzi, został zamieniony w opowieść o Bogu
Wszechmogącym, który wcielił się w człowieka i kilkadziesiąt lat przebywał na
ziemi. Jakim cudem(!) tak wielu ludzi do dziś wierzy w historię, która brzmi,
jak żywcem wyjęta z baśni tysiąca i jednej nocy czy sagi o Harrym Potterze? Facet
robi rzeczy niesłychane: na prawo i lewo uzdrawia nieuleczalnie chorych, wskrzesza
zmarłych, chodzi po wodzie, którą następnie zamienia w wino, mnoży pieczywo (i
to bez pomocy różdżki) i zamiast całej rzeszy, drepcze za nim tylko kilkunastu uczniów?
Jak to możliwe, że prosty lud Jerozolimy, uwolnił nie uzdrowiciela i cudotwórcę,
a zabójcę i buntownika? Dlaczego trzęsienie ziemi, zaćmienie, burza, pioruny, stary
numer z winem, tym razem z rany, i co tam jeszcze się działo, jak Jezus konał
na krzyżu, dobitnie, ostatecznie i natychmiast nie przekonały wszystkich wokół
o tym, jak bardzo się mylili? Jak to się stało, że informacja o jego
dokonaniach i niesamowitych okolicznościach śmierci nie obiegła lotem
błyskawicy i zwyczajnym żywotem plotki (jedynego ówczesnego medium) nie urosła
do rozmiarów wskrzeszania całych armii, mórz z wina i gór chleba? Jak to
możliwe, że poza przekazami chrześcijan, słuch o Jezusie natychmiast i niemal
całkowicie zaginął? I to w dobie, kiedy ludzie zdolni byli uwierzyć w każdą,
podawana z ust do ust bajkę? Przepraszam bardzo: podobni mu cudotwórcy stali na
co drugim rogu, że ludziom tak to spowszedniało?
A potem, żeby było mało, jeszcze zmartwychwstał… tylko po to,
by i tak zaraz się zawinąć. Rozumiem, że miał dość i chciał już na tym swoim
niebieskim tronie zasiąść, ale skoro, zamiast tak zwyczajnie tylko duszą wybrać
się do nieba, postanowił wrócić jeszcze raz do tego pooranego ciała i mocować z
głazem, to dlaczego pokazał się znowu tylko tej samej grupce, co to zawsze za
nim łaziła? Czy po tylu trudach i cierpieniach nie mógł ten ostatni raz pójść i
pokazać się na mieście, odwiedzić Piłata czy kapłanów?
Nikt wtedy i później nie mógłby powiedzieć, że oni to sobie wszystko
zmyślili, gdy zastanawiali się dlaczego jednak Jezus nie porwał tłumów i czy,
skoro za życia się nie udało, to może na jego śmierci i paru wplecionych
ozdobnikach uda się coś jednak zbudować…
Tak to wszystko zagmatwali i udziwnili, że dla rozsądnego
człowieka kupy się nie trzyma, a jednak ponad dwa miliardy ludzi dziś i
pewnie drugie tyle przez całe te dwa tysiące lat święcie w to wierzy(ło)!
Możemy zapytać, czy te naprawdę piękne idee trzeba było taką
straszną ściema wspierać, a potem tak bardzo wypaczać, ale właśnie te miliardy
wiernych i na kontach w Watykanie dają nam chyba odpowiedź. Może niekoniecznie
należało, ale czyż cel nie uświęca środków? Tylko, że ten cel też się chyba po
drodze zgubił….
Rzeknę tylko tyle.Wolę codziennie z żywych wstawać i mieć siłę żyć dalej. Niż z martwych i by we mnie wierzono ,że daje żyję.Skoro wstałem a nikt mnie nie widzi.
OdpowiedzUsuń