To chyba Stanisław Lem jako pierwszy, w latach
pięćdziesiątych XX w., w bardzo współczesnej formie przedstawił odwieczne lęki o realność
naszych przeżyć. Już wtedy poszedł dalej niż Wachowscy,
którzy w Matrikise podważyli jedynie autentyczność doświadczanego przez nas
świata. Lem zasiał wątpliwości także odnośnie nas samych. Nie tylko nasza rzeczywistość
może być symulacją, ale także wszystkie zamieszkujące ją istoty. Żeby było
ciekawiej, poprowadził tą myśl konsekwentnie dalej, przedstawiając nasz świat
jako fragment łańcucha, w którym każde kolejne ogniwo jest jedynie
rzeczywistością wirtualną stworzoną przez mieszkańców poprzedniego.
Minęło kilkadziesiąt lat rozwoju informatyki. Prace nad wirtualną
rzeczywistością i sztuczną inteligencją poczyniły tak duże postępy, że coraz więcej
ludzi zajmujących się tą tematyką uznaje, że stworzenie WR nieodróżnialnej
zmysłowo od naszej i zaludnienia jej istotami o podobnej do naszej złożoności i
inteligencji pozostało jedynie kwestią czasu. Oczywistą implikacją sukcesu w
tej materii będzie wniosek, którego najbardziej znanym popularyzatorem jest aktualnie
Elon Musk - statystycznie rzecz ujmując, mamy bardzo małą szansę być
pierwszymi, którym się to uda, a co za tym idzie, nasza rzeczywistość
najprawdopodobniej nie jest tą pierwszą, jedyną autentyczną, „bazową”.
Choć moment, w którym wcielimy w rolę bogów, twórców nowych
światów i bytów, jeszcze nie nadszedł i może tak się zdarzyć, że nigdy nie
nadejdzie, już teraz odwieczna oś sporów ontologicznych zyskała nowy wymiar.
Powstaje właśnie oparty na nauce światopogląd, którego trudno przypisać
jakiejkolwiek pozycji na froncie dotychczasowych sporów religijnych i światopoglądowych.
Coraz więcej myślicieli, filozofów, naukowców dochodzi do wniosku, że bardziej
prawdopodobne jest to, że jesteśmy owocem nauki, dziełem całkiem do nas
podobnych programistów, niż to, że stworzył nas wszechmogący bóg czy też
jedynie czysty przypadek.
W tej sytuacji zagadkę pierwszej przyczyny może przesłonić pytanie
o prawdopodobieństwo jej wystąpienia. Czy w ogóle kiedykolwiek miał miejsce
jakiś początek? Czy możliwe jest, by istniała jakaś pierwsza, „prawdziwa”
rzeczywistość bazowa? Czy do, i tak trudno przenikających do naszej
świadomości, pojęć nieskończoności czasu i przestrzeni, nie powinniśmy dodać
także nieskończonego ciągu powielających się rzeczywistości?
…
W jakiej roli postawi nas korzystanie z możliwości (której
na pewno się nie oprzemy) tworzenia, w pełni podlegających naszej woli, wirtualnych
światów i zasiedlania ich całą gamą (także inteligentnych) istot? Jeżeli nastąpi
to wcześniej niż później, to w swojej (dla nas nadal jedynie wirtualnej)
wszechmocy, będziemy jednak z własnymi słabościami i ograniczeniami bardziej
podobni ułomnym bogom Olimpu i Walhalli niż, w założeniu doskonałemu, w trójcy
jedynemu.
…
Czy nasz „Bóg Wszechmogący”, który może nawet ma na imię Jahwe
czy Allah, samodzielnie „napisał” nasz świat, czy jedynie kupił go w sklepie? Wyobraźmy
sobie, że na początku często w nas grywał, ale teraz, jakby znudził się, nie
chce mu się do nas nawet zaglądać i być może powoli świta mu myśl, by zwolnić
sobie trochę RAM-u i miejsca na dysku… Wyobraźmy sobie, że firma, która wyprodukowała
jego „grę” odniosła spory sukces. Sprzedała 50 milionów kopii, z których każda stanowi
dla nas coś w rodzaju świata równoległego. Jak w nich potoczyła się historia? Jak
grają nimi inni „Bogowie”? Może wszystkie egzemplarze są podłączone do ichniego
internetu, co daje nam możliwość przeskoczenia z gry do gry - ze świata do
świata? Może już w pierwszych, najdłużej granych egzemplarzach nastąpił ten
moment, w którym cywilizacja rozwinęła się tak bardzo, że udało się jej nie
tylko stworzyć własne gry, kolejne ogniwa łańcucha światów, ale nawet wyjść
poza ramy swojego ogniwa? Może istnieją już podróżnicy, którzy skaczą sobie nie
tylko między egzemplarzami tej samej gry, ale także w górę do ojców
niebieskich, dziadków, pradziadków, i w dół do wnuków. O ile synowie zdążyli już
ich napisać…
Puszczasz sobie taką grę na autoplay i włączasz maksymalne
obroty. Zapominasz i jedziesz na wakacje. Wracasz po dwóch tygodniach, a tam
minęły eony i z pierwotniaków wykształciły się istoty przewyższające cię wielokrotnie
i to pod każdym względem. Wyszły z komputera i zawładnęły Twoim światem. Albo
inaczej. Niektórymi grami z serii „Życie Na Ziemi” gracze już zdążyli się
znudzić, więc je skasowali. Apokalipsa zadana myszką komputerową, natychmiastowa,
całkowita, bez sądu, piekła i nieba, jakiegokolwiek ciągu dalszego. Po
wielokrotnym nadpisaniu, nie dająca szans na odtworzenie. Czy powinniśmy modlić
się do naszego właściciela/boga, by z nami tego nie robił i grał dalej? Czy żyć
nadzieją, że w ogóle zapomniał o tym, że gdzieś tam sobie szemrzemy na jego
dysku?
…
A może moment, w którym stworzymy i zaludnimy pierwszą wierną
symulację całego świata, będzie także gigantycznym skokiem rozwojowym dla
naszej cywilizacji? Może tworząc zasady rządzące takim światem oraz metody ich
obejścia, odkryjemy „kody” do naszego świata? Dowiemy się, jak obejść do tej
pory nienaruszalne prawa fizyki, podróżować z nadświetlną/w czasie, do światów
równoległych, odwiedzić stwórcę, wyodrębnić świadomość z ciała… Dzięki wszechmocy
wobec wirtualnych kopii, także we własnym świecie wznieść się na poziom podobny
bogom pogańskim czy superbohaterom z Marvela i nieźle sobie pohulać! A wszystko
to uzyskane, bez konieczności jakiegoś wyraźnego postępu w sferze inteligencji,
duchowości, moralności, etyki, jako zwyczajna pochodna postępu naukowego. Boskie
moce w zderzeniu z naszą naturą? Wyobraźmy sobie, jak będą wyglądały wojny o wyłączność
w posiadaniu „kodów” do naszego świata.
…
Gdy oceniamy naszą rzeczywistość i jej ewentualnego twórcę z
perspektywy innej niż poziom kolan, co wygląda bardziej prawdopodobnie? Czy to,
że pełen chaosu świat, w którym rządzi prawo buszu, nieustannie trwa okrutna walka
o przetrwanie, a na końcu i tak wszyscy przegrywają, stworzyła istota
nieskończenie dobra, która, z niezrozumiałych przyczyn, postanowiła tylko nielicznym
ofiarować życie w zdrowiu i bogactwie (choć i tak niezbyt długie), a resztę,
mniej, bardziej lub straszliwie przeczołgać, by potem jednych zatopić w
wiecznej szczęśliwości, a drugich takiejż męce? Czy to, że jesteśmy tworem „programisty”
równie ułomnego, jak jego dzieło?
Czy, pomijając złudne nadzieje i myślenie życzeniowe milionów
wierzących w sąd ostateczny, znamy inną sprawiedliwości, niż ta którą wymierzamy
sobie sami? Czy kiedykolwiek ludzkość żyła w lepszych warunkach, dłużej,
zdrowiej i bezpieczniej niż dziś? Czy ktoś to nam ofiarował, czy wszystko samodzielnie
wypracowaliśmy? Może to nie coraz mniej wiarygodna wizja boga/stwórcy, który
pochyla się osobno nad losem każdego z ludzi (chociaż wcześniej całe życie miał
go głęboko...), powinna kazać nam unikać
zła i mobilizować do choćby poprawnej postawy, a coraz realniejsza obawa, że to
nasi potomkowie, prędzej czy później, znajdą sposób, jak do/po nas wrócić,
ocenić i nagrodzić albo ukarać?
Dlaczego miliony ludzi, którzy, w odróżnieniu od swoich
przodków, od urodzenia uczą się zasad demokracji, racjonalnego myślenia i
naukowej wiedzy o otaczającym ich świecie, w najbardziej podstawowych kwestiach
dotyczących ich bytu, wciąż są gotowi wierzyć, że ich stwórca, podobno
najdoskonalsza istota tego świata, wyśle ich do piekła, gdy nie będą traktować
go jak straszliwego despotę, nie wybudują mu kolejnych pałaców (świątyń), nie
będą bić pokłonów, prosić o łaskę, słuchać i żywić armii funkcjonariuszy (kapłanów)
oraz zwalczać wrogów (niewiernych)? Dlaczego wciąż nie zauważają, że wiara, jako
motor postepowania, zdecydowanie częściej niż do rzeczy wielkich, pcha nas do
działań wbrew logice, rozsądkowi, ogólnie przyjętym normom, jest główną
przyczyną większości decyzji (na pewno mam rację, tak należy, na pewno mi się
uda, bóg tak chce, pomoże mi, czuwa nade mną … itd.), które skracają im życie?
Czy to religii i jakiejkolwiek boskiej aktywności zawdzięczamy, że żyjemy dziś
średnio dwa, trzy razy dłużej, niż w czasach, w których nie ingerowaliśmy w „dzieło
boże”? Czy to ona dała nam wolność, równouprawnienie i demokrację? Dlaczego większość
ciągle bezrefleksyjnie poddaje się narracji, z której wymierne korzyści czerpią
wyłącznie funkcjonariusze zbudowanych na nieweryfikowalnych obietnicach, religijnych
reżimów? Czy tylko dlatego, że do tej pory nic poza religią nie dawało nadziei,
że po śmierci, zamiast otrzymać nagrodę za swe trudy (bo nikt nie zakłada, że
pójdzie do piekła), zwyczajnie nie znikniemy? Czy tylko nadzieja na zmartwychwstanie powoduje,
że jesteśmy gotowi przełknąć całą niechlubną historię religii, wojny i
prześladowania, jej opór przed jakimkolwiek postępem, reformami społecznymi, nauką,
nawet medycyną, przed wszystkim, co podnosi jakość i długość życia tu na ziemi?
Czy tylko dlatego jesteśmy gotowi wierzyć, lub wmawiać sobie, że widzimy sens we
wszystkich - podlegających na przestrzeni dziejów wyłącznie kosmetycznym
zmianom - mitach i rytuałach ludów pierwotnych?
Jedynie nieliczni są w stanie zaakceptować ateistyczną wizję
świata pozbawionego wyższego sensu, celu i zasad, a przede wszystkim obietnicy
życia pozagrobowego. Tylko czy naprawdę mamy przed sobą wybór jedynie między
życiem w iluzji lub świadomości nieuchronnie zbliżającego ostatecznego końca? Może
dotarliśmy wreszcie do momentu, w którym, zamiast wierzyć/wmawiać sobie, że
świat jest skonstruowany w sposób, jaki by nam najbardziej pasował albo że jesteśmy
jedynie dziełem przypadku (ateizm bardzo często opiera się na wierze i jest
wyznawany jak religia) i że podobają nam się oraz akceptujemy wszystkie konsekwencje
takiego punktu widzenia, możemy wreszcie zacząć ingerować, nie tylko w oblicze
natury, ale także rządzące nią prawa, nie tylko w kolejne wirtualne symulacje,
ale także w tą, w której aktualnie żyjemy?
„Ty też jesteś Bogiem! Tylko wyobraź to sobie”
Czy może nam się to nie udać? Ależ oczywiście. Niestety cały
czas bardziej prawdopodobne wydaje się to, że wcześniej dokonamy spektakularnej
samozagłady. Patrząc na historię cywilizacji, a nawet na przyczyny aktualnych konfliktów,
możemy się też spodziewać, że ostatnia wojna również będzie miała podłoże nie
ekonomiczne, a religijnoświatopoglądowe…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz