poniedziałek, 10 kwietnia 2017

Pan (Bóg) Programista


To chyba Stanisław Lem jako pierwszy, w latach pięćdziesiątych XX w., w bardzo współczesnej formie przedstawił odwieczne lęki o realność naszych przeżyć. Już wtedy poszedł dalej niż Wachowscy, którzy w Matrikise podważyli jedynie autentyczność doświadczanego przez nas świata. Lem zasiał wątpliwości także odnośnie nas samych. Nie tylko nasza rzeczywistość może być symulacją, ale także wszystkie zamieszkujące ją istoty. Żeby było ciekawiej, poprowadził tą myśl konsekwentnie dalej, przedstawiając nasz świat jako fragment łańcucha, w którym każde kolejne ogniwo jest jedynie rzeczywistością wirtualną stworzoną przez mieszkańców poprzedniego.
Minęło kilkadziesiąt lat rozwoju informatyki. Prace nad wirtualną rzeczywistością i sztuczną inteligencją poczyniły tak duże postępy, że coraz więcej ludzi zajmujących się tą tematyką uznaje, że stworzenie WR nieodróżnialnej zmysłowo od naszej i zaludnienia jej istotami o podobnej do naszej złożoności i inteligencji pozostało jedynie kwestią czasu. Oczywistą implikacją sukcesu w tej materii będzie wniosek, którego najbardziej znanym popularyzatorem jest aktualnie Elon Musk - statystycznie rzecz ujmując, mamy bardzo małą szansę być pierwszymi, którym się to uda, a co za tym idzie, nasza rzeczywistość najprawdopodobniej nie jest tą pierwszą, jedyną autentyczną, „bazową”.

Choć moment, w którym wcielimy w rolę bogów, twórców nowych światów i bytów, jeszcze nie nadszedł i może tak się zdarzyć, że nigdy nie nadejdzie, już teraz odwieczna oś sporów ontologicznych zyskała nowy wymiar. Powstaje właśnie oparty na nauce światopogląd, którego trudno przypisać jakiejkolwiek pozycji na froncie dotychczasowych sporów religijnych i światopoglądowych. Coraz więcej myślicieli, filozofów, naukowców dochodzi do wniosku, że bardziej prawdopodobne jest to, że jesteśmy owocem nauki, dziełem całkiem do nas podobnych programistów, niż to, że stworzył nas wszechmogący bóg czy też jedynie czysty przypadek.
W tej sytuacji zagadkę pierwszej przyczyny może przesłonić pytanie o prawdopodobieństwo jej wystąpienia. Czy w ogóle kiedykolwiek miał miejsce jakiś początek? Czy możliwe jest, by istniała jakaś pierwsza, „prawdziwa” rzeczywistość bazowa? Czy do, i tak trudno przenikających do naszej świadomości, pojęć nieskończoności czasu i przestrzeni, nie powinniśmy dodać także nieskończonego ciągu powielających się rzeczywistości?


W jakiej roli postawi nas korzystanie z możliwości (której na pewno się nie oprzemy) tworzenia, w pełni podlegających naszej woli, wirtualnych światów i zasiedlania ich całą gamą (także inteligentnych) istot? Jeżeli nastąpi to wcześniej niż później, to w swojej (dla nas nadal jedynie wirtualnej) wszechmocy, będziemy jednak z własnymi słabościami i ograniczeniami bardziej podobni ułomnym bogom Olimpu i Walhalli niż, w założeniu doskonałemu, w trójcy jedynemu.


Czy nasz „Bóg Wszechmogący”, który może nawet ma na imię Jahwe czy Allah, samodzielnie „napisał” nasz świat, czy jedynie kupił go w sklepie? Wyobraźmy sobie, że na początku często w nas grywał, ale teraz, jakby znudził się, nie chce mu się do nas nawet zaglądać i być może powoli świta mu myśl, by zwolnić sobie trochę RAM-u i miejsca na dysku… Wyobraźmy sobie, że firma, która wyprodukowała jego „grę” odniosła spory sukces. Sprzedała 50 milionów kopii, z których każda stanowi dla nas coś w rodzaju świata równoległego. Jak w nich potoczyła się historia? Jak grają nimi inni „Bogowie”? Może wszystkie egzemplarze są podłączone do ichniego internetu, co daje nam możliwość przeskoczenia z gry do gry - ze świata do świata? Może już w pierwszych, najdłużej granych egzemplarzach nastąpił ten moment, w którym cywilizacja rozwinęła się tak bardzo, że udało się jej nie tylko stworzyć własne gry, kolejne ogniwa łańcucha światów, ale nawet wyjść poza ramy swojego ogniwa? Może istnieją już podróżnicy, którzy skaczą sobie nie tylko między egzemplarzami tej samej gry, ale także w górę do ojców niebieskich, dziadków, pradziadków, i w dół do wnuków. O ile synowie zdążyli już ich napisać…

Puszczasz sobie taką grę na autoplay i włączasz maksymalne obroty. Zapominasz i jedziesz na wakacje. Wracasz po dwóch tygodniach, a tam minęły eony i z pierwotniaków wykształciły się istoty przewyższające cię wielokrotnie i to pod każdym względem. Wyszły z komputera i zawładnęły Twoim światem. Albo inaczej. Niektórymi grami z serii „Życie Na Ziemi” gracze już zdążyli się znudzić, więc je skasowali. Apokalipsa zadana myszką komputerową, natychmiastowa, całkowita, bez sądu, piekła i nieba, jakiegokolwiek ciągu dalszego. Po wielokrotnym nadpisaniu, nie dająca szans na odtworzenie. Czy powinniśmy modlić się do naszego właściciela/boga, by z nami tego nie robił i grał dalej? Czy żyć nadzieją, że w ogóle zapomniał o tym, że gdzieś tam sobie szemrzemy na jego dysku?


A może moment, w którym stworzymy i zaludnimy pierwszą wierną symulację całego świata, będzie także gigantycznym skokiem rozwojowym dla naszej cywilizacji? Może tworząc zasady rządzące takim światem oraz metody ich obejścia, odkryjemy „kody” do naszego świata? Dowiemy się, jak obejść do tej pory nienaruszalne prawa fizyki, podróżować z nadświetlną/w czasie, do światów równoległych, odwiedzić stwórcę, wyodrębnić świadomość z ciała… Dzięki wszechmocy wobec wirtualnych kopii, także we własnym świecie wznieść się na poziom podobny bogom pogańskim czy superbohaterom z Marvela i nieźle sobie pohulać! A wszystko to uzyskane, bez konieczności jakiegoś wyraźnego postępu w sferze inteligencji, duchowości, moralności, etyki, jako zwyczajna pochodna postępu naukowego. Boskie moce w zderzeniu z naszą naturą? Wyobraźmy sobie, jak będą wyglądały wojny o wyłączność w posiadaniu „kodów” do naszego świata.


Gdy oceniamy naszą rzeczywistość i jej ewentualnego twórcę z perspektywy innej niż poziom kolan, co wygląda bardziej prawdopodobnie? Czy to, że pełen chaosu świat, w którym rządzi prawo buszu, nieustannie trwa okrutna walka o przetrwanie, a na końcu i tak wszyscy przegrywają, stworzyła istota nieskończenie dobra, która, z niezrozumiałych przyczyn, postanowiła tylko nielicznym ofiarować życie w zdrowiu i bogactwie (choć i tak niezbyt długie), a resztę, mniej, bardziej lub straszliwie przeczołgać, by potem jednych zatopić w wiecznej szczęśliwości, a drugich takiejż męce? Czy to, że jesteśmy tworem „programisty” równie ułomnego, jak jego dzieło?

Czy, pomijając złudne nadzieje i myślenie życzeniowe milionów wierzących w sąd ostateczny, znamy inną sprawiedliwości, niż ta którą wymierzamy sobie sami? Czy kiedykolwiek ludzkość żyła w lepszych warunkach, dłużej, zdrowiej i bezpieczniej niż dziś? Czy ktoś to nam ofiarował, czy wszystko samodzielnie wypracowaliśmy? Może to nie coraz mniej wiarygodna wizja boga/stwórcy, który pochyla się osobno nad losem każdego z ludzi (chociaż wcześniej całe życie miał go głęboko...), powinna  kazać nam unikać zła i mobilizować do choćby poprawnej postawy, a coraz realniejsza obawa, że to nasi potomkowie, prędzej czy później, znajdą sposób, jak do/po nas wrócić, ocenić i nagrodzić albo ukarać?

Dlaczego miliony ludzi, którzy, w odróżnieniu od swoich przodków, od urodzenia uczą się zasad demokracji, racjonalnego myślenia i naukowej wiedzy o otaczającym ich świecie, w najbardziej podstawowych kwestiach dotyczących ich bytu, wciąż są gotowi wierzyć, że ich stwórca, podobno najdoskonalsza istota tego świata, wyśle ich do piekła, gdy nie będą traktować go jak straszliwego despotę, nie wybudują mu kolejnych pałaców (świątyń), nie będą bić pokłonów, prosić o łaskę, słuchać i żywić armii funkcjonariuszy (kapłanów) oraz zwalczać wrogów (niewiernych)? Dlaczego wciąż nie zauważają, że wiara, jako motor postepowania, zdecydowanie częściej niż do rzeczy wielkich, pcha nas do działań wbrew logice, rozsądkowi, ogólnie przyjętym normom, jest główną przyczyną większości decyzji (na pewno mam rację, tak należy, na pewno mi się uda, bóg tak chce, pomoże mi, czuwa nade mną … itd.), które skracają im życie? Czy to religii i jakiejkolwiek boskiej aktywności zawdzięczamy, że żyjemy dziś średnio dwa, trzy razy dłużej, niż w czasach, w których nie ingerowaliśmy w „dzieło boże”? Czy to ona dała nam wolność, równouprawnienie i demokrację? Dlaczego większość ciągle bezrefleksyjnie poddaje się narracji, z której wymierne korzyści czerpią wyłącznie funkcjonariusze zbudowanych na nieweryfikowalnych obietnicach, religijnych reżimów? Czy tylko dlatego, że do tej pory nic poza religią nie dawało nadziei, że po śmierci, zamiast otrzymać nagrodę za swe trudy (bo nikt nie zakłada, że pójdzie do piekła), zwyczajnie nie znikniemy?  Czy tylko nadzieja na zmartwychwstanie powoduje, że jesteśmy gotowi przełknąć całą niechlubną historię religii, wojny i prześladowania, jej opór przed jakimkolwiek postępem, reformami społecznymi, nauką, nawet medycyną, przed wszystkim, co podnosi jakość i długość życia tu na ziemi? Czy tylko dlatego jesteśmy gotowi wierzyć, lub wmawiać sobie, że widzimy sens we wszystkich - podlegających na przestrzeni dziejów wyłącznie kosmetycznym zmianom - mitach i rytuałach ludów pierwotnych?

Jedynie nieliczni są w stanie zaakceptować ateistyczną wizję świata pozbawionego wyższego sensu, celu i zasad, a przede wszystkim obietnicy życia pozagrobowego. Tylko czy naprawdę mamy przed sobą wybór jedynie między życiem w iluzji lub świadomości nieuchronnie zbliżającego ostatecznego końca? Może dotarliśmy wreszcie do momentu, w którym, zamiast wierzyć/wmawiać sobie, że świat jest skonstruowany w sposób, jaki by nam najbardziej pasował albo że jesteśmy jedynie dziełem przypadku (ateizm bardzo często opiera się na wierze i jest wyznawany jak religia) i że podobają nam się oraz akceptujemy wszystkie konsekwencje takiego punktu widzenia, możemy wreszcie zacząć ingerować, nie tylko w oblicze natury, ale także rządzące nią prawa, nie tylko w kolejne wirtualne symulacje, ale także w tą, w której aktualnie żyjemy? 

 „Ty też jesteś Bogiem! Tylko wyobraź to sobie”

Czy może nam się to nie udać? Ależ oczywiście. Niestety cały czas bardziej prawdopodobne wydaje się to, że wcześniej dokonamy spektakularnej samozagłady. Patrząc na historię cywilizacji, a nawet na przyczyny aktualnych konfliktów, możemy się też spodziewać, że ostatnia wojna również będzie miała podłoże nie ekonomiczne, a religijnoświatopoglądowe… 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz