Można odnieść wrażenie, że skoro Prawo i Sprawiedliwość atakuje
Platformę Obywatelską ze skrajnie konserwatywnych, religijnie fundamentalistycznych
pozycji, to oznacza, że PO jest po drugiej, świeckiej i postępowej stronie barykady.
W ten sposób tworzy się, leżące w interesie obu stron konfliktu, złudzenie, że wypełniają
sobą całą scenę polityczną, a pozostałe partie znalazły się w parlamencie
jedynie w wyniku błędu mniej zorientowanych wyborców.
W momencie, w którym PIS (wcześniej chadeckie Porozumienie
„Centrum” nomen omen) zdecydowało się radykalizując przekaz przejąć prawie cały
narodowy, „antysystemowy”, „antyspiskowy” i roszczeniowy elektorat, Platforma
siłą rzeczy została popchnięta w stronę centrum, a z braku realnej siły na
lewicy jest dalej spychana w tym kierunku. W ten sposób powstała w Polsce naprawdę
dziwna, unikatowa konstrukcja. Prawicowa w wymiarze gospodarczym, przy czym cały
czas chadecka Platforma, w oczach swojego elektoratu stała się synonimem
lewactwa, postkomunizmu, nomenklatury, zdrady narodowej, a nawet
antyklerykalizmu. „Jedyny prawicowy” PIS, pod narodowymi hasłami, realizuje
program sprawiedliwości społecznej, wyrównywania szans, redystrybucji i renacjonalizacji,
którego nie powstydziłaby się żadna lewicowa partia na zachodzie Europy. Wychodzi
na to, że na przemian rządzą nami od lat, nie dwie prawicowe partie (co i tak
już jest rzeczą niespotykaną), a (post)komuniści i (narodowi) socjaliści…
Platforma broni dziś Unii Europejskiej, integracji, in vitro,
wolnych mediów, wojuje z Radiem Maryja. Nie powinniśmy jednak zapomnieć, że w okresie
swoich rządów, zadowolona ze status quo, ani odrobine nie ograniczyła finansowania
kościoła przez państwo, podtrzymywała indoktrynację w szkołach, czciła Żołnierzy
Wyklętych, nie zliberalizowała najostrzejszego w Europie prawa antyaborcyjnego…
Jak to możliwe, liberalna PO?
Możliwe, a nawet w pełni zrozumiałe. Nie przypadkiem w 2005
roku najoczywistszą i oczekiwaną przez wszystkich koalicją powyborczą miał być „POPIS”.
Obie partie tworzyli w owym czasie ludzie o bardzo zbliżonych poglądach, wywodzący
się z tych samych środowisk, z dawnej opozycji antykomunistycznej, pierwszej
solidarności. Obie gromadziły i reprezentowały wszystkich starych i młodych patriotów
gotowych stanąć do walki (a może tylko słać innych) nie tylko w obronie
ojczyzny, ale także Boga i (ich) honoru. Od początku istnienia do dziś, obie, jakże skłócone,
partie wymieniły między sobą więcej członków, niż wszystkie inne ugrupowania razem
wzięte…
Platforma powstała jako połączenie kilku postsolidarnościowych, konserwatywnych i liberalnych środowisk, przy czym od początku liberalizm miał głownie gospodarczy
wymiar. Poza bezideowcami, którymi w drodze po władzę, i po jej przejęciu,
obrasta każda formacja, do dziś trzon Platformy tworzą ludzie, których łączą wartości,
stare przyjaźnie, wspólna przeszłość w podziemiu, z trzonem PIS-u. Dopiero dla
pokolenia Misiewiczów i Młodych Demokratów partie te są „odwiecznymi wrogami”.
W całym cywilizowanym świecie panuje równowaga, w której zarówno
prawica jak i lewica jest silnie i reprezentowana przez partie o jednoznacznym
profilu ideowym. W oparciu o to, która
strona lepiej przekona do siebie chwiejny elektorat centrowy, przez, częściej
krótszy niż dłuższy, czas utrzyma się u władzy, by w końcu, zgodnie z regułami demokracji,
oddać ją drugiej stronie. Wiadomo czego po kim można się spodziewać i jakie
reformy wdroży, by naprawić to z czym przesadzili poprzednicy oraz w jakim
kierunku sam popłynie. I tak w kółko, w najstarszych demokracjach od stuleci.
Polska scena polityczna po 1989 roku, choć cały czas zbyt
rozdrobniona, szła w podobnym kierunku. Aż do 2005 roku, gdy partie prawicowe
zyskały wyraźną przewagę, która od tamtej pory nieustannie pogłębiają. W 2015 roku
doszło do tego, że partii identyfikujących się wprost z lewicą zupełnie zabrakło
w parlamencie. Czy to znaczy, że lewicowy elektorat zupełnie zniknął? Nie.
Został tylko całkiem skutecznie zagospodarowany przez PIS i PO. Wszystkich,
których pociąga jedynie ekonomiczny wymiar lewicy, przejął PIS. Do lewicy
światopoglądowej skutecznie od lat uderza Platforma z komunikatem: nikt poza
nami nie jest w stanie Was obronić przed PIS-em. I kółko się zamyka.
Co paradoksalne, właśnie w dotychczasowej wielkim poparciu
społecznym dla PIS-u i słabości całej opozycji (nie tylko PO), można było szukać
nadziei na wyjście z zaklętego POPIS-owego kręgu. Im silniejszy czuje się PIS,
tym bardziej traci instynkt samozachowawczy i kontakt z rzeczywistością. Im
słabsza jest opozycja, tym większą można mieć nadzieję, że w końcu pojawi się
ktoś, kto będzie w stanie wyrwać lewicowy elektorat obu, mającym niewiele z nim
nic wspólnego, partiom i przywrócić równowagę oraz normalność polskiej demokracji.
Tylko za chwilę miną dwa lata, od kiedy PIS rozpoczął swój
pochód po władzę, za pół roku będzie już bliżej kolejnych wyborów niż
ostatnich, a nowej siły nie widać nawet na horyzoncie. Dochodzi do sytuacji, w
której ludzie przerażeni tym, co robi PIS zaczynają powoli zapominać, dlaczego
odwrócili się od Platformy i ta powoli odbudowuje poparcie…
Czy naprawdę nie zasługujemy na nic lepszego, niż powrót do
władzy ludzi wypranych z wszelkich idei, których cały deklarowany zapał do naprawy
niszczonego przez PIS państwa osłabnie natychmiast po odzyskaniu wszystkich
utraconych stanowisk? Ludzi, którzy pomni porażek swych spóźnionych reform, ani
do nich nie wrócą, ani nie zaproponują nowych, ani nie będą w stanie posprzątać
po poprzednikach? Ludzi, którzy najprawdopodobniej, choć innymi metodami niż
PIS, ostro wezmą się tylko do minimalizowania ryzyka ponownej utraty władzy?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz