„Wiara właśnie tam się zaczyna, gdzie myślenie kończy”.
Wbrew obiegowym opiniom, to wyrwane z kontekstu zdanie Kierkegaarda nie jest krytyką wiary. Przedstawia ją raczej jako inną formę aktywności ludzkiego umysłu, służącą orientacji w sferach, w których myślenie się nie sprawdza. W wyższych sferach…
Taką definicje wydaje się potwierdzać nie tylko zachowanie ludzi uznających się za „wierzących”, ale także wielu zdeklarowanych „niewierzących”, którzy, po zakwestionowaniu obiektów cudzej wiary, potrafią płynnie przejść do opisywania własnych wierzeń. Samo kwestionowanie polega u nich nie tyle na braku wiary w istnienie czegoś, co na wierze w to, że tego czegoś nie ma. Nie jeden „niewierzący” zdania w rodzaju „nie wierzę w boga” i „wierzę (czy nawet wiem), że nie ma boga” traktuje jako równoznaczne. Tylko, czy ci ludzie słusznie określają się mianem niewierzących, czy jednak bardziej do nich nie pasuje określenie „wierzący inaczej”? Czy niewiara w boga to odrzucenie poglądów nieposiadających naukowego potwierdzenia, czy wewnętrzna intuicja, przeświadczenie, że coś takiego nie istnieje? Jeżeli to pierwsze, to niewierzący powinni konsekwentnie dopowiadać: nie ma również dowodów na nieistnienie boga i równie konsekwentnie odrzucać wszelką wiarę we wszystkich swoich stanowiskach. Albo wiemy, że coś istnieje, znamy jego naturę i potrafimy to udowodnić, albo przyznajemy, że od większości wyznawców różnimy się tylko przedmiotem swojej wary.
Wbrew obiegowym opiniom, to wyrwane z kontekstu zdanie Kierkegaarda nie jest krytyką wiary. Przedstawia ją raczej jako inną formę aktywności ludzkiego umysłu, służącą orientacji w sferach, w których myślenie się nie sprawdza. W wyższych sferach…
Taką definicje wydaje się potwierdzać nie tylko zachowanie ludzi uznających się za „wierzących”, ale także wielu zdeklarowanych „niewierzących”, którzy, po zakwestionowaniu obiektów cudzej wiary, potrafią płynnie przejść do opisywania własnych wierzeń. Samo kwestionowanie polega u nich nie tyle na braku wiary w istnienie czegoś, co na wierze w to, że tego czegoś nie ma. Nie jeden „niewierzący” zdania w rodzaju „nie wierzę w boga” i „wierzę (czy nawet wiem), że nie ma boga” traktuje jako równoznaczne. Tylko, czy ci ludzie słusznie określają się mianem niewierzących, czy jednak bardziej do nich nie pasuje określenie „wierzący inaczej”? Czy niewiara w boga to odrzucenie poglądów nieposiadających naukowego potwierdzenia, czy wewnętrzna intuicja, przeświadczenie, że coś takiego nie istnieje? Jeżeli to pierwsze, to niewierzący powinni konsekwentnie dopowiadać: nie ma również dowodów na nieistnienie boga i równie konsekwentnie odrzucać wszelką wiarę we wszystkich swoich stanowiskach. Albo wiemy, że coś istnieje, znamy jego naturę i potrafimy to udowodnić, albo przyznajemy, że od większości wyznawców różnimy się tylko przedmiotem swojej wary.
Na blogu o dumnej i źródłowo brzmiącej nazwie „ateista.blog.pl” znajdziemy takie oto wyznanie: „przypuszczam, że każdy ateista wierzy w mnóstwo różnych rzeczy (…) Ja na przykład wierzę, że warto się uczyć, że praca ma sens, że ludzie są raczej dobrzy niż źli, że lepiej myśleć samodzielnie niż polegać na autorytetach. (…) Życie bez żadnej wiary byłoby chyba niemożliwe.” Niewierzący, który nie wyobraża sobie życia bez wiary? Jeżeli zakładamy, że nie należy wierzyć w rzeczy irracjonalne, to czy tym bardziej jest sens wierzyć w to, czego wartość potwierdza doświadczenie i logika (jak np. nauka i praca)? Czy afirmacja rozumu musi od razu stać się deklaracją wiary?
Wygląda na to, że tym, którzy próbują od wiary uciec, przychodzi to z bardzo wielkim trudem lub zwyczajnie się nie udaje. Dlaczego? Czy rzeczywiście jest ona dla nas czymś immanentnym, nieodłączną częścią natury ludzkiej? Jak byśmy się nie starali, nigdy nie uda się jej pozbyć? Możliwe, wszak wiara jest w naszym życiu wszechobecna. Wierzymy na bardzo wiele sposobów i prawie we wszystko:
- w wielkie, fundamentalne wartości, idee, a przede wszystkim w to, że bóg taki czy inny jest albo nie ma go wcale,
- w wyższość własnej rasy, narodu czy płci albo że wszyscy ludzie są równi,
- że świat jest dokładnie tak skonstruowany, jak najbardziej by nam odpowiadał albo, że rządzi nim tylko chaos i prawo buszu,
- że nic nie dzieje się przypadkiem, wszystko ma swój cel i sens, że istnieje sprawiedliwość i należna nam nagroda - życie wiecznie w raju, albo że świat jest dokładnie i tylko tym co widzą nasze oczy, a wszystko jest dziełem przypadku,
- w teorie naukowe albo spiskowe oraz szczęśliwą gwiazdę i przesądy, które chronią nas przed złem,
- sobie nawzajem albo że wszyscy kłamią…
Traktujemy wiarę jako coś, co nas wzbogaca i wywyższa, coś, co odróżnia nas od zwierząt, coś, co jest drogowskazem, jak należy w życiu postępować. „Rób to, w co wierzysz.” I tak też się dzieje. Czego nie podpowiadałyby nam doświadczenie, logika i etyka, jesteśmy gotowi to ignorować, gdy w grę wejdzie jeszcze wiara. Dla niej i w jej imieniu jesteśmy gotowi ginąć i zabijać. Tylko ona potrafi odepchnąć wątpliwości i pozbawić nas skrupułów. Tylko ona pozwala nam mieć opinie i wypowiadać się o rzeczach, o których nie mamy żadnego pojęcia. Tylko dzięki niej istnieją teorie spiskowe. To ona pcha nas do działań z góry skazanych na porażkę, bo wierzyć należy do końca. To wiara we własne siły każe nam podejmować ryzyko, którego konsekwencje ponoszą wszyscy wokół. To wiara rozpętuje wojny, pcha nas do okopów, z góry skazanych na porażkę zrywów i powstań, rodzi fanatyzm, terroryzm, czystki etniczne i wszelkie inne ludobójstwo. To dzięki wierze jesteśmy w stanie nazwać mniejszym złem mordowanie w imię wyższej racji. Czy będzie to walka o zwycięstwo naszej religii, naszego narodu czy idei sprawiedliwości społecznej, jeżeli wierzymy naprawdę głęboko, jesteśmy w stanie zrobić wszystko…
Wiara to nie samo zło? Tak, potrafi dać szczęście, radość, ukojenie, poczucie bezpieczeństwa i stabilizację. Jeżeli nie jest to radość, jaką daje walka z niewiernymi, poczucie bezpieczeństwa (bezkarności?), które odczuwał inkwizytor i stabilizacja, jaką osiąga kapłan dzięki datkom karmionych złudzeniami owieczek, to nie ma w tym nic złego.
Wielu ludzi, którym lekarze nie dawało szans na przeżycie, uważa, że wyzdrowiało dzięki sile swojej wiary. Nie przeczę. Postawa chorego jest jednym z czynników, który może wpłynąć na cofnięcie się choroby. Warto jednak pamiętać, że nie tylko wiara potrafi motywować do walki.
Podobnie jest z wszystkimi innymi sukcesami osiągniętym wbrew wszelkim okolicznościom i przeciwnościom, dzięki zaangażowaniu wspartemu jedynie siłą wielkiej wiary. Jednak warto pamiętać, że zdecydowanie częściej nasze przedsięwzięcia przynoszą sukces dzięki dobremu przygotowaniu i logicznym przesłankom, z wiarą jedynie wspierającą naszą determinację w dążeniu do celu. Brak przygotowania w połączeniu z silna wiarą, że jakoś się uda, że bóg wesprze nasz szczytny cel, zdecydowanie częściej prowadzi do porażek. Baaardzo wiele złego, indywidualnych błędów, katastrof, zbrodni, wojen, udałoby się uniknąć gdyby więcej ludzi podejmowało decyzje, nie w oparciu o wiarę w słuszność i sukces swoich działań, a o wiedzę, doświadczenie i racjonalną ocenę sytuacji.
W wartości też nie trzeba wierzyć, by żyć w zgodzie z nimi, a nawet bronić ich do ostatniego tchu. Postępować etycznie, decydować się na największe poświęcenie, powinno się nie z powodu wiary w to, że jest to co robimy jest słuszne, zgodne z czyjąś wolą, czy z lęku przed karą, tylko dlatego, że w danej sytuacji logika, cała nasza wiedza, doświadczenie i własne przemyślenia, (ale także niechęć czynienia drugiemu…) wskazują, jakie postępowanie będzie najlepszym rozwiązaniem jakiegoś problemu lub najmniejszym złem.
Nie powinniśmy wierzyć w nic? Nawet w najbardziej potocznym rozumieniu tego słowa - naszym bliskim na słowo? Pomijając już to, że pojęcie zdrady, w zdecydowanej większości, odnosi się do zachowań osób, w ten czy inny sposób nam bliskich, brak wiary nie musi oznaczać ciągłego podważania cudzych intencji, słów i czynów. Bezkrytyczną wiarę możemy zastąpić stopniowaniem zaufania opartego na wiedzy i/lub własnym doświadczeniu. Spotka nas mniej zawodów, bardziej docenimy to co dobre.
Wiara jako sposób interpretowania i rozumienia otaczającej nas rzeczywistości, a przez to motyw ludzkiego postępowania, to pozostałość po czasach, w których będąc równie ciekawymi świata jak dziś, nie dysponowaliśmy niemal żadną wiedza na temat mechanizmów jego funkcjonowania. Ci, którzy mieli wyobraźnię i potrafili w miarę spójne sformułować odpowiedzi na nurtujące ludzkość pytania, przy braku możliwości weryfikacji ich słów, zyskiwali szansę na zdobycie przewagi nad innymi. W ten sposób powstały religie i rządy (nie tylko) dusz.
Dziś nauka nieustannie dostarcza nam kolejnych, weryfikowalnych odpowiedzi na nurtujące nas pytania. Pozwala tworzyć oparty na niej racjonalny światopogląd. Otwiera perspektywy samodzielnego osiągnięcia wszystkiego, czego oczekujemy od wyimaginowanych bóstw. Dzięki temu coraz częściej uświadamiamy sobie, że wiara nie jest wyższą płaszczyzną ludzkiej umysłowości, a raczej jedną z bardziej prymitywnych, atawistycznych przypadłości. Dlaczego, w takim razie, wciąż jest tolerowana i tak wszechobecna? Czy dlatego, że odwoływanie się do niej, zamiast do li tylko logicznych argumentów i faktów, nadal jest wykorzystywane jako doskonałe narzędzie manipulacji?
Wiara, jako źródło wszelkich irracjonalnych postaw i patologii powinna być piętnowana przez rządy, którym zależy na światłych, niepodanych na wpływy populizmu i wszelkich skrajności, obywatelach, w sposób podobny, w jaki ostrzega się przed zgubnymi skutkami spożywania używek. Istnieją państwa, które skutecznie przeciwstawiły się prowadzeniu indoktrynacji w szkołach i epatowaniu symboliką religijną w przestrzeni publicznej. Niestety wciąż pozostają jeszcze inne płaszczyzny, w których wiara wszędzie może liczyć na wsparcie instytucji państwowych. Nie ma jeszcze warunków (czy kiedykolwiek będą?) skłaniających jakikolwiek rząd do zaniechania szczepienia wiary w obowiązek poświęcenia życia w imię obrony granic…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz