poniedziałek, 25 grudnia 2023
na początku
Na początku było Słowo
albo nawet dwa.
Big Bang.
Mogło też być inaczej.
Na początku.
Początku?
Kiedyś przyszli do mnie Świadkowie Jehowy. Jak zwykle mieli starannie przygotowany scenariusz rozmowy. Nie przypadkiem blisko związany z wiodącym tematem aktualnego wydania Strażnicy. Zagaili:
- Czy zauważył pan, że na świecie jest coraz więcej zła i przemocy?
Nie chcąc sprawiać im przykrości odbieram gazetki, ale nie wdaję się w żadne dyskusje. Zawsze jakoś zabraknie albo czasu, albo ochoty. Tym razem było podobnie, ale jednak pytanie rozbawiło mnie na tyle, że postanowiłem odpowiedzieć:
- Nie, nie zauważyłem.
Lekka konsternacja. Odpowiedź nie pasuje do wzorca. Ale może jednak uda się sprowadzić rozmówcę na prawidłowe tory:
- No jak to, przecież ciągle się słyszy o nowych wojnach, kolejnych zamachach, terroryzmie…
- Tak, tylko tego wszystkiego jest teraz mniej niż w bliższej, a tym bardziej dalszej przeszłości. W ogóle ludzie na Ziemi żyją teraz dłużej, bezpieczniej i w większym zdrowiu niż kiedykolwiek wcześniej.
- Kto panu takich rzecz naopowiadał?
- Pewnie jacyś kaznodzieje domokrążcy… A poważnie, proszę sobie poszukać w internecie czegoś w rodzaju - „średnia długość życia na przestrzeni dziejów".
No i posypało się. Moi goście patrzą na siebie i starają się znaleźć w ostatnim praniu mózgu pasującą odpowiedź. Niestety, wygląda na to, że trzeba będzie improwizować. Gdzie szukać w pomocy? No gdzie?
- No chyba nie jest dokładnie tak, jak Pan mówi. Najlepiej żyło się ludziom na samym początku, w ogrodach Edenu, a i potem pierwsi ludzie żyli po kilkaset lat. Matuzalem niemal tysiąc!
- Wiem, musiało do tego dojść. Niestety muszę przyznać się, że mam nico inne wyobrażenie na temat wiarygodnych źródeł historycznych…
Teraz to już zupełnie pojechałem. Przez twarze moich gości przemknęło oburzenie. Szybko jednak ochłonęli i ponownie z uśmiechem na ustach upewnili się:
- Czyli jest pan ateistą?
- Nie lubię etykiet. Nie zawsze wszystko to, z czym się wiążą, jest mi bliskie. Przyjmijmy, że jestem po prostu niewierzącym.
Wymienili porozumiewawcze spojrzenia. Uśmiechy nie tylko nie znikły, więcej - poszerzyły się. I nie wiem, nagle urośli, czy tylko ja skurczyłem się w ich oczach? „Ateista, który chce rozmawiać! Co za gratka! Przecież takiego zdecydowanie łatwiej zagiąć niż jakiegokolwiek chrześcijanina. Nie trzeba wikłać się w teologiczne niuanse. Wystarczy sięgnąć do podstaw”:
- Dobrze, to w takim razie proszę powiedzieć, skąd wziął się świat?
Grubo. Tym razem to ja byłem zaskoczony. Przejęli znowu inicjatywę, żadnego przekonywania, argumentów, to ja mam im teraz szybko wytłumaczyć się ze swojej głupoty. A następnie, dzięki ich pomocy zrozumieć swój błąd i szybko przejrzeć na oczy.
No, bo przecież oczywiste jest, że wszystko kiedyś musiało powstać i kiedyś znajdzie swój kres. Wszystko: my sami, ziemia, gwiazdy... Zatem i świat cały. Tyle, że tu wchodzi druga zasada codziennego doświadczenia - wszystko ma swoją przyczynę. Świat nie mógł powstać z niczego lub sam z siebie... Ktoś musiał go stworzyć. Kto, jak nie siła potężniejsza niż cokolwiek innego? Kto, jak nie sam Bóg Wszechmogący? „To będzie krótka piłka. Wystarczy kilka zdań, udowodnimy mu niedorzeczność jego dotychczasowych poglądów i będzie nasz”.
Ta ich pewność siebie cały czas mnie zastanawia. Ile razy rozmawiali w ten sposób? Czy rzeczywiście kogoś przekonali? Ilu ludzi daje wpuścić się w takie pytanie i albo przyznaje się do tego, że „nie wie jak powstał świat” (co nie jest wcale taką złą deklaracją, ale jakże blado wypadającą na tle „doskonale wiedzących”) albo wikła się w jeszcze bardziej absurdalne tłumaczenia, które przeczą wszelkiemu doświadczeniu i wszelkiej logice, że niby jednak bez żadnego powodu, ot tak? Po dłuższej chwili, w końcu się odezwałem:
- Nie odpowiem panu na to pytanie.
- Dlaczego? - jak mu się udało jeszcze szerzej uśmiechnąć?
- Ponieważ pana pytanie jest zbudowane na założeniu, z którym się nie zgadzam.
- Jakim znowu założeniu?
- Ano takim, że świat musiał się kiedykolwiek zacząć.
- Co pan powie? Świata w ogóle nie ma? Nas nie ma? Nie rozmawiamy tu teraz?
- Nie, nie o to mi chodzi. Macie państwo rację. Twierdzenie, że świat zaczął się ot tak sobie wydaje się niedorzeczne, ale czy na pewno dorzeczny jest pogląd, że ktoś mógł go stworzyć?
- Ależ oczywiście! Bóg Wszechmogący!
- Teraz ja poproszę państwa o chwilę zastanowienia. Według waszej religii, zanim powstał świat nie było nic, dosłownie nic… poza, bagatelka, najdoskonalszą istotą jaką świat kiedykolwiek widział (osobną kwestią jest to, że zobaczył dopiero jak powstał i czy na pewno zobaczył?) – dosłownie wszystko mogącym bytem, który w odróżnieniu od całej reszty jest wieczny. Wieczny, to ważne słowo. Wieczny, czyli istniejący nieskończenie długo. Istniejący nie miliony, nie miliardy, tryliardy etc. lat, tylko nieskończenie wcześniej, zanim kilkanaście miliardów, czy jak może wolicie, kilka tysięcy lat temu postanowił "cokolwiek" zrobić. Powiedzcie mi proszę: Czym Bóg się zajmował, przez ten niewyobrażalnie długi czas, zanim stworzył świat? Czy to na pewno ma sens?
- Posuwa się pan za daleko. Chcieć zrozumieć Boga to pycha, to grzech. Nie nam próbować sięgać absolutu!
- Było nie pytać o moje zdanie, ale dobrze. Możecie zatrzymywać się w momencie, w którym kolejne pytania stają się zbyt trudne albo zwyczajnie niewygodne lub nawet uciekać w abstrakcje w rodzaju „wieczność Boga jest ponad czasem, bo nim także włada, jego także stworzył”, ale wtedy robi się bardziej niedorzecznie, niż gdy ateista spróbuje wam i sobie wmówić, że świat się wziął z niczego.
Widząc, że poziom abstrakcji przekroczył, jeżeli nie możliwości moich zbaraniałych rozmówców, to na pewno gotowość rozważenia cudzego punktu widzenia, rzuciłem coś o wzywających obowiązkach domowych i dziękując za odwiedziny powiedziałem na odchodnym:
- Proponuję, żeby państwo rozważyli w domu jeszcze jeden wariant historii świata. Wariant, w którym ani nie trzeba godzić na absurdalność nagłego, samoistnego początku, ani zakazywać sobie świętokradczych pytań o przyczyny bezczynności Boga, nie tylko wobec tego, co dzieje się tu i teraz, ale przede wszystkim w czasie, w którym przez miliardy lat miał, nic nie robiąc, trwać w otaczającej go nicości. Wariant, który przy okazji w niczym nie kłoci się z logiką. Wariant, w którym niezależnie od tego, czy wszech(albo tylko bardzo)mocny, wieczny (albo tylko niewyobrażalnie stary) Bóg w ogóle istnieje - nieskończenie wielki, wieczny, choć nieustannie zmienny, jest przede wszystkim… sam świat.
Nie wiem (a nawet chyba nie spodziewam się), czy słuchali mnie do końca, czy tylko na przemian jedno kiwając, drugie kręcąc głową, czekali aż skończę, by móc sobie spokojnie pójść i nigdy więcej (przynajmniej w tym składzie) nie wrócić.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz