Czy nie ma nic zaskakującego w tym, że obrońcy życia poczętego, dla których nieistotne są przyczyny, jakimi kierują się matki chcące zabić kiełkujące w nich życie (czy jest to tylko „brak gotowości”, czy aż duże ryzyko śmierci przy porodzie), tak często są też zwolennikami kary śmierci?
Dlaczego serce krwawi im na myśl o zagładzie kilkukomórkowej formy życia, a w zarzynaniu i zjadaniu istot na poziomie intelektualnym kilkuletniego dziecka, nie widzą już nic złego?
Z drugiej strony. Czy wielu obrońców (sami obrońcy, zero napastników) praw kobiet, zamazując granicę między aborcją a antykoncepcją, nie idzie „nieco” za daleko?
...
Tak to jakoś wychodzi, że wszyscy jesteśmy przeciwnikami zabijania… ale, jak sięgniemy głębiej, każdy znajdzie jakiś wyjątek. Dla jednego będzie to aborcja, dla drugiego eutanazja, dla trzeciego kara śmierci. Jeżeli czwarty będzie konsekwentnie przeciwny wszystkim powyższym formom odbierania życia (choć to naprawdę rzadkie) okaże się, że, w obronie aktualnej lokalizacji stolicy i barwy na sztandarach, gotów będzie podobnych sobie, poborowych z sąsiedniego kraju, eksterminować setkami. OK, ktoś może być jeszcze pacyfistą, a nawet zakaz zabijania rozszerzyć na zwierzęta… Ale, czy na pewno nie będzie zwolennikiem aborcji i eutanazji? Dlaczego przeciwnicy jednej formy zabijania są najczęściej zwolennikami innej, i na odwrót? Czy są na świecie konsekwentni obrońcy ciągłości każdego życia i równie konsekwentni zwolennicy prawa do przerywania go, na każdym etapie i poziomie, gdy nastąpią „uzasadnione" okoliczności za tym przemawiające?
…
Czy odebranie życia (jak by to nie było łatwe, prawnie dozwolone, prostsze przy pomocy tabletki wczesnoporonnej albo nieco trudniejsze w zabiegu) mikroskopijnemu zarodkowi nie jest złem? Nie tylko wtedy, gdy uważamy, że komórka jajowa z plemnikiem w środku jest już pełnoprawną istotą ludzką. Nie tylko wtedy, gdy uświadomimy sobie, że jeżeli nie dokonamy aborcji, to zygota zamieni się w krótkim czasie w dziecko, „nasze dziecko” i stwierdzimy, że jest ona najgorszym z morderstw - dzieciobójstwem. Czy nie jest złem, nawet wtedy gdy uznamy, że zarodek różni się od planktonu jedynie potencjałem stania się czymś więcej?
Czy każde zabijanie nie jest złem?
Czy to, że nie da się istnieć nie odbierając życia innym istotom, nie oznacza czasem, że bycie „dobrym” jest fizycznie niemożliwe, że wybierać możemy tylko między złem a złem, mniej lub bardziej, po omacku szukając mniejszego?
I co dalej? Żyć, mimo świadomości powyższego, czy zdecydować się wyjść z zaklętego kręgu wspaniale skonstruowanego (dzięki Ci Boże) świata, zabijając tylko siebie?
...
Czy możemy mieć pewność, że nasze dziecko będzie nam wdzięczne za sprowadzenie na ten, konkretny świat i takie życie, jakie mu jesteśmy w stanie zaoferować, że doświadczy lepszego losu niż ten, który jest naszym udziałem? Czy możemy zagwarantować mu, że jego, tak czy inaczej, krótki pobyt „na padole” nie przebiegnie w cieniu wojen, kataklizmów, chorób i wszelkich innych cierpień?
Czy nasze dzieci, zanim je poczęliśmy, stały w jakiejś kolejce, grzecznie czekały i prosiły o wyrwanie z błogiego niebytu? Błagały, by ktoś je akurat tutaj ściągał?
Czy płodząc każdego nowego człowieka, tak czy inaczej, nie skazujemy go na śmierć, a wcześniej życie ze świadomością jej nieuchronności?
A może to powołanie do żywych jest złem, a aborcja jedną z metod walki z nim?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz