Jak to możliwe, że człowiek przez lata krąży po kraju, uczy dobroci, miłości bliźniego, przebaczenia, a przy okazji dokonuje cudu za cudem, chodzi po wodzie, zamienia ją w wino, tu kogoś uleczy, tam wskrzesi, z jego postaci bije majestat, z oczu niezmierzona głębia i mądrość, a ludzie zamiast pójść za nim nieprzebranym tłumem, jedni decydują się go zgładzić, a drudzy, (zgodnie z relacją ewangelii) gdy mogą go ocalić, wolą uwolnić bandytę?
Dlaczego, zesłane w momencie jego śmierci ciemności, trzęsienie ziemi, wskrzeszenie zmarłych i inne cuda, nie przekonały ostatecznie Żydów, że pobłądzili? Dlaczego wszyscy zostali przy swej wierze? Dlaczego, skoro rządzili tam Rzymianie, wydarzenia te nie odbiły się wielkim echem we współczesnym świecie?
Dlaczego, zesłane w momencie jego śmierci ciemności, trzęsienie ziemi, wskrzeszenie zmarłych i inne cuda, nie przekonały ostatecznie Żydów, że pobłądzili? Dlaczego wszyscy zostali przy swej wierze? Dlaczego, skoro rządzili tam Rzymianie, wydarzenia te nie odbiły się wielkim echem we współczesnym świecie?
Przecież wtedy ludzie nie doświadczali zalewu informacji, a naukowy sceptycyzm, który dzisiaj nawet kościołom każe podjąć próbę weryfikacji cudów, był im zupełnie obcy. Tak wielkie nagromadzenie, tak spektakularnych cudów, powinno zaowocować niemal natychmiastowym, spontanicznym nawróceniem większości współczesnych Jezusowi, nie tylko w Izraelu, ale i w Rzymie i nie tylko. To powinna być pożoga, jeszcze szybciej rozprzestrzeniająca się niż islam. Tymczasem historia pokazuje, jakże sugestywny, pełny i trwały ostracyzm rodaków Jezusa i kilkusetletni mozół powolnego zdobywania wyznawców poza granicami kraju. Jakie wnioski nasuwają się same przez się?
Czy, w świetle powyższego, podejrzenie, że wszystkie cuda zostały dodane do życiorysu Jezusa dopiero w ewangelii, wydaje się mało prawdopodobne?
Nie, ale z drugiej strony trudno też uwierzyć, że kłamstwo i mistyfikacja miałyby być narzędziami ludzi, którzy, jak na tamte czasy, nieśli tak pozytywny, wręcz rewolucyjny(!) przekaz, ludzi, którzy woleli ginąć w męczarniach niż się go wyrzec. Takie poświęcenie w obronie kłamstw?
Wyobraźmy sobie małą grupę wrażliwych, inteligentnych, może nawet wybitnych ludzi, jednych z nielicznych współczesnych Jezusowi, którzy pojęli wartość i przełomowość jego nauk. Widzieli w nim przewodnika, może nawet nowego Mojżesza. Dostrzegali siłę w nim i w jego słowie. Byli przekonani, że wkrótce przejmie władzę w narodzie. Może nawet marzyli, że uda mu się zdjąć niewolę rzymską... Oni nie potrzebowali cudów, by jemu i w niego wierzyć.
Jak bardzo musiała ich zaskoczyć jego gwałtowna śmierć, kiedy, zapewne, byli przekonani, że dopiero zaczął swe dzieło? Jak bardzo musieli czuć się zagubieni i rozbici? Jak bardzo musiało ich boleć, że mimo ich wysiłków, z czasem on i jego nauka powoli popadają w zapomnienie... Przecież tak wspaniałe idee nie mogą zniknąć! Co w takiej sytuacji zrobić? Jak do ludzi trafić?
Myślę, że długo się wahali, jak w tej sytuacji postąpić. Może część uznała, że nauka Jezusa obroni się sama i nie należy jej w żaden sposób ubarwiać, ale wygląda na to, że przewagę zdobyła, zapewne nie po raz pierwszy i na pewno nie po raz ostatni historii, opcja mniejszego zła. Większość uczniów Jezusa uznała, że, by osiągnąć większe dobro – rozpowszechnienie jego nauk, a co za tym idzie zaprzestanie wszelkiej przemocy i tryumf miłości bliźniego, warto zdecydować się na mniejsze zło. Trzeba historię „uzupełnić”, i o boskie pochodzenie Jezusa, wszelkie cuda, i wszystkie przepowiedziane w starym testamencie znaki potwierdzające jego boską naturę. Bo tylko w ten sposób będą w stanie dotrzeć ze swym przekazem i przekonać szersze masy prostych ludzi.
Po dwóch tysiącach lat istnienia kościoła można zastanawiać się, czy powstanie największej religii świata to sukces twórców chrześcijaństwa, czy także porażka. Idea rzeczywiście poszła w świat i nie można powiedzieć, że nie wpływa pozytywnie na ludzi nawet dzisiaj, ale z drugiej strony, może właśnie z powodu leżącego u podstaw kłamstwa, pokój i miłość bliźniego nie zapanowały nigdy nawet wśród najgorętszych wyznawców, a nieraz, wręcz przeciwnie, popychała ich do niewyobrażalnych zbrodni.
Teraz nie wiemy, czy gdyby apostołowie nie poszli na skróty (jeżeli poszli), sam Jezus i jego nauka zniknęliby w pomroce dziejów, czy odwrotnie - czysta idea, bez kłamstw, manipulacji i religijnych ozdobników, może w dłuższym czasie, jednak wywarłaby lepszy wpływ na ludzkość?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz