Zastanawiam się czy coraz ostrzejszy ton, coraz mocniejsze ataki ludzi kościoła na jego krytyków, coś co ja rozumiem jako kolejne strzały w stopy - zrażanie do siebie rzesz ludzi, w których wszystkie afery pedofilskie, finansowe, i własnie mowa nienawiści, już wcześniej zasiały wątpliwości - wynika z niezmąconego poczucia mocarstwowej pozycji, utrzymującego się wrażenia, że "nam wszystko wolno, wszystko ujdzie płazem" i niedostrzegania tego, że czasy i ludzie się zmieniają, czy odwrotnie histeryczna reakcja na uświadomienie sobie zmiany, która właśnie następuje? Zapewne jedno i drugie. Nie pozostaje nic innego tylko się cieszyć. Niech odsiewają ziarna od plew. Jak a się w końcu okaże, że plew jest więcej, będzie już za późno...
Tymczasem, poza tym co pisze Hartman, warto cały czas uświadamiać ludzi, że żyjemy w demokracji, której jedną z fundamentalnych zasad jest równość wszystkich obywateli w zakresie praw i obowiązków oraz rezygnacja z uprzywilejowania klas, czy grup społecznych. Tak jak kościół stale i uparcie głosi swoje tezy, stale i uparcie należy zwracać uwagę na to, że przy mocno ograniczonej liczbie obowiązków kleru, zakres jego wyłącznych praw i przywilejów nie tylko się nie kurczy, ale siłą jakiejś przedziwnej inercji stale rośnie. O ile słusznie, choć niestety bezskutecznie, kolejne rządy, co jakiś czas, próbują odebrać przywileje górnikom, mundurowym, rolnikom, czy innym palaczom opon, o tyle kleru nie tylko nie tykają (nawet, gdy rządziło SLD...), ale z roku na rok coraz szczodrzej dotują...
Na kogo mam głosować, skoro Ci co mieli być mniejszym złem tak rozczarowują, a lewica:
jedna - jeżeli akurat nie kompromituje się powierzając władzę staremu aparatczykowi PZPR (niedawnemu Samoobrony), to ośmiesza się zamieniając kampanię wyborczą w sezon ogórkowy i zamiast zajmować się znowu coraz bardziej palącym tematem sprawiedliwego podziału owoców pracy, kościoła wyraźnie się boi i nie tyka, a druga poprzez skojarzenie tylko i wyłącznie z obroną tęczy pozwoliła się totalnie zmarginalizować?
W ostatnich dniach zmiana pokoleniowa na lewicy objawiła się w bardzo dobitny sposób. Jednak, czy musimy czekać aż wymrze cały stary aparat partyjny, a wszyscy epigoni znikną w granicach błędu statystycznego, by lewica dopiero z prochów mogła się odrodzić? Krótki epizod Twojego Ruchu pokazał, że niekoniecznie, tylko trzeba to zrobić z w mniej wyrachowany u podstaw (Palikot nie ma przekonań lewicowych, tyko dostrzegł niezagospodarowaną niszę), mniej błazeński, nie jednowymiarowy i autentyczny sposób!
A z kościołem nie da się na dłuższa metę wygrać tylko przecząc. Wiara jest naturalną potrzebą większości ludzi. Nie są w stanie nie wierzyć w nic, a przekaz "nie wiem skąd wiem, ale wiem, ze na pewno nie jest tak jak mówią religie" dobitnie pokazał swoją słabość w XX w. Wiarę w anachroniczne legendy można zastąpić tylko inną wiarą. Może warto poszukać takiej, która przemawia nie tylko do serc, ale i rozumu? Która też daje nadzieję, ale pochodzącą nie ze złudzeń tylko logicznej interpretacji dokonań nauki i współczesnej wiedzy o świecie?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz