środa, 8 lipca 2015

happy feet a sprawa polska

Znajomy wrzucił na fb recenzję bajki dla dzieci z katolickiego portalu:
http://kulturadobra.pl/happy-feet-tupot-malych-stop/
Zamiast, tak jak inni czytelnicy jego wpisu, śmiać się ze zidiocenia autora, czytam i z coraz większą fascynacją zanurzam się w świat i mentalność, tak odległe, że czuję się jak na wycieczce na bliski, czy daleki wschód. Ewentualnie - jakbym podróżował w czasie. Przecież, ktoś, kiedyś, te same wartości...
Wnioski z lektury? Zaskakujące.
Mogę śmiać się z ludzi, którzy widzą zagrożenie w bajce, tyle zła w animowanej historii o małym pingwinku, z bardzo daleko idących interpretacji, z piętnowania feminizmu, "nierozdzielnopłciowych" tańców i skojarzeń z seksem analnym, ale nie mogę całości odrzucić jako bezsensownego bełkotu. To nie jest typowy, prawicowy jad niedomówień i aluzji niepopartych żadną rzeczową argumentacją. Tu autor bardzo wyraźnie wskazuje, nie tylko co mu się nie podoba, ale także rzeczowo i spokojnie, odwołując się do źródeł (głównie biblijnych), tłumaczy dlaczego.
I choć patrzę na wszystko z zupełnie innego punktu widzenia, choć wykryty w recenzji atak na religię autorów filmu może mi się tylko podobać, a wizja świata, sposób rozumowania autora i adresatów wyłaniające się z tekstu mogą i bawić i przerażać, muszę, ku swojemu zdziwieniu, stwierdzić, że z kilkoma argumentami autora się zgadzam.
Film animowany dla dzieci nie musi być głęboki, ale są i takie. Nie musi mieć walorów łopatologicznie edukacyjnych, ale pozytywne wartości - czemu nie? Dzieło to posiada i takie, ale także takie, które i u postępowego rodzica budzą wątpliwości.
Choć lubię animacje, tej nigdy nie obejrzałem w całości. Chyba przez temat tańca... Ale być może także dlatego, że, nie zagłębiając się aż tak jak autor recenzji, uznałem, że jest po prostu słaby. Zero oryginalności w warstwie fabularnej, dialogach, kalki, stereotypy, klisze, kasa.
Jednak dzięki autorowi recenzji wyraźniej zauważyłem, że jednowymiarowa wizja świata, w którym starzy nie mają nic sensownego do powiedzenia, a liczy się tylko zabawa, jest niby niewinna, ale gdy zestawię to sobie z przekazem kreskówek z Cartoon Network, coraz mniej się dziwi mnie brak autorytetów u młodego pokolenia. Nie pamiętam na ile taniec pingwinów jest w tym filmie współczesny w swej seksualności, ale jeżeli rzeczywiście pojawia się w nim "doggy dance style" i inne tego typu zabawy, a postać - "Lowelas", rzeczywiście "w pewnym momencie sugeruje, iż będzie uprawiał seks z ośmioma pingwinkami" (cytat z recenzji, który mnie również bawi) i także dzięki temu jest cool, to czy może dziwić, że dzieci, od małego w ten sposób oswajane z seksem, już w podstawówce bawią się w słoneczko, pociąg, tęczę...

Nie podoba mi się sposób widzenia świata, który reprezentuje autor recenzji, ale nie lubię też powierzchowności i bezrefleksyjnego odrzucania "z zasady" wszystkiego co mówią ludzie z drugiej strony barykady, którą coraz częściej zauważam po obu stronach. To ciągłe utwierdzanie się na forach, w grupach, czy wśród starannie dobieranych znajomych, że tamci idioci zawsze się mylą, a my mamy zawsze rację...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz