środa, 31 października 2018

nowy polski hit turystyczno-eksportowy

Jeżeli trwająca zaledwie kilka chwil pampeluńska gonitwa byków gromadzi tłumy turystów z całego świata, jak wielki potencjał tkwi w gonitwie, która trwa przez kilka dni, codziennie, od świtu aż po późną noc? To dłużej niż ni Le Mans czy jakikolwiek ultramaraton. A liczba ścigających się? W największych maratonach biega po kilkadziesiąt tysięcy ludzi. U nas liczba uczestników idzie w miliony! Pampeluna kusi dreszczykiem emocji, ryzyka, lecz tak naprawdę wszystko tam jest zorganizowane tak, by minimalizować straty. W groźnie wyglądającej gonitwie byków rzadko ktoś odniesie jakiś większy uszczerbek na zdrowiu, jeszcze rzadziej zginie. A u nas? Rok w rok mamy kilkadziesiąt ofiar samego tylko etapu szosowego, nie wspominając o tysiącach rannych. Nikt chyba dokładnie nie liczy strat na etapach cmentarnych. A przecież bieg w tłumie na maksymalnie wydojonych powierzchniowo nekropoliach, wśród rojących się od ostrych krawędzi włażących na siebie grobów, chaotycznie rozsianych ławeczek i koślawych chodniczków własnej roboty - niestabilnych wysp na morzu listopadowego błota, to chyba jeden z najniebezpieczniejszych sportów ekstremalnych świata. W dodatku bez reguł, ograniczeń, barierek, wytyczonych ścieżek, kategorii wagowych, wiekowych, zdrowotnych. We Wszystkich Świętych egalitarnie współzawodniczą: i siłą ciągnięte, wyrywające się dzieci i rozchwiane staruszki, a nawet kibole wyklęci. Co chwile ktoś gdzieś pada. Czasem ucierpi tylko noga, czasem w trajektorię czyjejś głowy wejdzie kuta czy kamienna krawędź...

Ilu zwolenników mocnych wrażeń, survivalowców z całego świata przyjechałoby do Polski gdybyśmy odpowiednio wypromowali (Polish) All Saints (Death) Race?

Ilu chciałoby wziąć udział? Ilu tylko się przyglądać? Doświadczylibyśmy jeszcze bardziej spektakularnego paraliżu miast. Chaos i liczba ofiar by się spotęgowała, a co za tym idzie, także atrakcyjność i zainteresowanie świata.


I jeszcze nasza przysłowiowa serdeczność i gościnność wobec obcych. Szczególnie tych wyróżniających się w tłumie strojem czy kolorem skóry…

Co to będą za przeżycia!

Ilu turystów będzie chciało wrócić i sprawdzić, jak wypaczyliśmy inne święta? Już chwilę później mamy przecież 11 listopada i tym razem możemy zaproponować nie tylko biegi i pochody z pochodniami, ale konkretne walki uliczne! Część turystów zapewne zostanie jeszcze dłużej. Który szpital nie przedłuży „nieco” leczenia przy płatności dewizami i dodatkowo nie uatrakcyjni wakacji? Tu też wszak repertuar mamy wielki: zakażenia szpitalne, sepsa, pomylone, przeterminowane leki, nieogrzewane sale, cienkie kołdry, głodowe, nieświeże posiłki... Wspomnień na lata. Nic tylko promować i niech nam rośnie PKB oraz sława wyjątkowego miejsca i narodu.

Ale to i tak nie wszystko. Przecież Amerykanie nie tylko pokazują światu, jak najlepiej obchodzić Halloween i Walentynki, oni je z powodzeniem eksportują! A co my gorsi? Tylko trzeba to zrobić z głową. Inaczej niż w przypadku „oglądania” wydarzeń sportowych tyłem (Poznan!), które wypromowaliśmy, z którego jesteśmy słynni, dumni, które wszyscy naśladują, a z którego nic nie mamy… Najpierw trzeba na całym świecie objąć ochroną towarową te pańskie skórki, obwarzanki, metrowe, misternie zdobione, ledowe (więc ekologiczne) znicze z pozytywką, czy wreszcie superluksusowe, wysadzane kamieniami szlachetnymi, wielkie jak lotniska, granitowe łoża dla umarłych. Odpowiednio zabezpieczeni i rozreklamowani, ruszymy w świat z masową produkcją oraz unikalnym know how emerytowanych policyjnych specjalistów od blokowania ruchu ulicznego, proboszczów od dojenia powierzchni cmentarzy, którzy, wespół z polskimi kamieniarzami, pokażą mało rozgarniętym Niemcom czy Amerykanom, że na ich nekropoliach zmieści się jeszcze co najmniej drugie tyle, dziesięć razy większych grobów…

Słowem, cudze chwalicie, potencjału tkwiącego w swoim nie doceniacie!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz