Chciałem wstąpić do Wiosny. Naprawdę. No dobrze, chciałem wstąpić do partii Roberta Biedronia. Na etapie, gdy wreszcie dowiedziałem się jak będzie się nazywała, mój zapał był już nieco mniejszy, a po przemyśleniu wszystkiego co zobaczyłem i usłyszałem na i po konwencji programowej, niestety skurczył się do zera. Nadal bardzo prawdopodobne jest, że na nią zagłosuję, ale angażować się już nie zamierzam. Dlaczego? A to już muszę po kolei:
Nigdy nie należałem do żadnej partii. Podobnie jak w większości ludzi, polityka, a szczególnie politycy, wywołują u mnie negatywne emocje. Tyle że, równocześnie, uwiera mnie świadomość, jak bardzo źle się dzieje, że oddajemy rządy ludziom, których przyciąga to, co resztę odrzuca. To nie jest jakieś reality show, w którym z chorą fascynacją możemy przyglądać się, jak odcięta od świata grupka dziwnych indywiduów babrze się w błocie. Politycy przecież nie zajmują się tylko wzajemnym opluwaniem i bzdurami w rodzaju – komu postawić pomnik. Decydują o sprawach, które bezpośrednio wpływają na jakość i długość naszego życia, w najgorszym, ale wcale nie tak nieprawdopodobnym wypadku, że w obronie ich wartości/władzy przyjdzie nam umierać.
Więc może lepiej, od tych, którzy się do niej garną, sprawowaliby władzę ludzie wybierani losowo? Jak wielkiego musielibyśmy mieć pecha, żeby w losowaniu trafić na bardziej obciachowego prezydenta niż Duda, głupszego premiera niż Szydło, bardziej niezrównoważonego psychicznie ministra obrony narodowej niż Macierewicz? Czy w sejmie znalazłoby się tylu ludzi pokroju Kaczyńskiego, Pawłowicz, Suskiego, Błaszczaka, Piotrowicza, Tarczyńskiego (OK nie wymienię całego klubu PIS) Jakubiaka, Petru, Niesiołowskiego, Nowaka, Rokity, Leppera, Giertycha, Millera…?
Czy tylko mi się wydaje, że „najlepszy możliwy” ustrój ostatnio zaczyna coraz bardziej szwankować (i to nie tylko w Polsce)? A przecież Kaczyński nie jest pierwszym i na pewno nie najgorszym autokratą, który, nie w wyniku przewrotu, a - właśnie - legalnych wyborów, przejął władzę. Wszystko w świecie ciągle się zmienia, a w demokracji wciąż stosujemy rozwiązania z antyczną brodą. Może i na tym polu warto wreszcie poszukać nowych rozwiązań? Losowanie to żart, ale może udałoby się opracować i wdrożyć taki mechanizm, który oddawałby władze nie tym, którzy jej opętańczo pragną, a tym, którzy wcale jej nie chcą, wręcz się przed nią wzbraniają, ale ich dokonania, to że w poszczególnych dziedzinach życia, branżach, gałęziach gospodarki, należą do najwybitniejszych, jasno wskazuje, że ponadprzeciętnie do rządzenia się nadają? I to bez zmiłuj - jesteś świetny, odnosisz sukcesy - społeczeństwo wymaga byś na jakiś czas wyszedł z własnej strefy komfortu i zajął się swoją dziedziną dla dobra bliźnich - w skali gminy, powiatu, województwa, całej Polski… A może to już gdzieś działa?
Tak, wiem, trudno o lepszy pomysł, jak pozbyć się takich ludzi z kraju…
OK, zostańmy przy tym, że są to podstawowe kryteria wyboru, które stawiam ludziom zabiegającym o mój głos: najpierw swoim życiem udowodnij ile jesteś wart, pokaż, że nadajesz się do brania odpowiedzialności za innych, dopiero potem z ambicji, a najlepiej poczucia obowiązku, zakładaj/wstępuj do partii i działaj.
No dobrze, skoro wykazuję zdrową niechęć do polityki i mam świadomość, że nie posiadam kwalifikacji, których sam od polityków wymagam, co spowodowało, że się jednak do Biedronia zgłosiłem? Jak to zwykle w sytuacjach trudnych decyzji, poczucie wyższej konieczności. Za zwyczajną politykę, zdecydowanie nie chciałbym się brać, ale to co się aktualnie w Polsce dzieje, zdecydowanie nie jest już zwyczajne. To że wybory wygrała partia głosząca ksenofobiczne, homofobiczne, fundamentalistyczne hasła, czyli taka, która w normalnym kraju nigdy nie powinna wyjść poza 20% poparcia, jest chyba najlepszym świadectwem słabości całej aktualnej sceny politycznej. Słabości, której korzenie tkwią nie tylko w poprzednim rządzie, ale we wszystkich po 89-tym. Społeczeństwo nie zmieniło się nagle. Tylko część dała się kupić za 500+. Na to, by tak, a nie inaczej, ukształtował się światopogląd aktualnej większości, wpłynęły decyzje i zaniechania wszystkich rządów na przestrzeni ostatnich 30-tu lat. Długo by wymieniać, pozostanę przy tym, że przecież to nie PIS wprowadził religię do szkół, uczynił tkwiący mentalnie w średniowieczu kościół katolicki najbogatszą, najbardziej wpływową i opiniotwórczą instytucją w kraju, nie on ustanowił kult „wyklętych”, za to był pierwszym, który znalazł pieniądze na duże programy socjalne. Platforma, PSL, SLD, to współwinni aktualnego stanu rzeczy, w dodatku, ciągle to do nich nie dotarło. Jak można się spodziewać, że są w stanie jej zaradzić? A pozostałe ugrupowania? Czy są jakieś przesłanki, by sadzić, że tym razem osiągną „sukces” w rodzaju przekroczenia progu wyborczego?
PIS demontuje demokrację, ogranicza wolność, odsuwa nas od Europy, a w społeczeństwie trudno dostrzec jakiś głębszy ferment. Potencjalni liderzy, którzy mogliby coś z tym zrobić, wyciągnąć ludzi na ulicę, a najlepiej do urn, nadal tkwią w swoich enklawach, jakby to co się dzieje wokół miało zupełnie ich nie dotyczyć.
Gdy Robert Biedroń, człowiek, który ma nie tylko bliskie mi poglądy, ale także jego kariera polityczna jest bliska wymaganiom, jakie stawiam politykom, ogłosił, że tworzy nową partię, nie pokazał szerokiego zaplecza wartościowych ludzi, ba, nie pokazał żadnego zaplecza. Pomyślałem, fajny człowiek, fajna inicjatywa, ale bez wsparcia wartościowych ludzi zbyt wiele nie osiągnie, więc pójdę do niego i… pomogę mu takich znaleźć i przekonać, że warto się wreszcie ruszyć.
Już widziałem się tyrającego w terenie i piszącego płomienne odezwy. No po prostu bajka. Spełnienie marzeń o robieniu w życiu czegoś dobrego. Z miejsca, nie czekając na program, ofiarowałem mu cały kapitał zaufania i zgłosiłem się do wszelkiej pomocy. Najpierw przez Facebooka, potem wypełniłem wszystkie możliwe ankiety na jego stronie, zadeklarowałem pełne zaangażowanie, dyspozycyjność, dałem wszystkie namiary na siebie i, zgodnie z instrukcją, czekałem na kontakt.
To, w czym upatrywałem swoją szansę, było też jednak trochę zaskakujące. Dlaczego, zanim ogłosił budowę nowej partii, nie zebrał żadnego zaplecza? Dlaczego ruszając nie podał choć kilku nazwisk ludzi, którzy mu zaufali, takich, którzy swoim autorytetem utwierdzaliby potencjalnych wyborców, że oto powstaje silny ruch społeczny, a nie kolejna partia wodzowska, w której liczy się tylko jeden człowiek, jedno nazwisko? Nie zdążył, nie chciał, czy trzymał ich może w zanadrzu? Nic to, nie było idealnie, ale gdyby było, to nie miałbym przecież po co się angażować i szukać swojej niszy.
Nie przejąłem się też wątpliwościami jakie wzbudził we mnie jego pierwszy ruch - zapowiedź budowy programu wyborczego w oparciu o konsultacje społeczne. Wydało mi się trochę dziwne, że po latach działalności politycznej, nie ma jasno sprecyzowanego programu lub choćby jego zarysu, którym na wstępie mógłby się z nami podzielić. Potrzebne mu badania, sondaże, spotkania z wyborcami, by dowiedzieć się czym ma się zająć? Pomyślałem jednak - nie mogę przecież, tak zwyczajnie, jak to rodacy lubią, przy pierwszym zaskoczeniu, włączać trybu krytyki. Może to dobry pomysł, może rzeczywiście z tych spotkań wyjdzie coś ciekawego?
Pozytywnie nastawiony, pełen szczerych chęci, poszedłem na Burzę Mózgów. Biedroń zapewne będzie dobrze moderował dyskusję, może nawet jakoś naprowadzi ją na ciekawsze kierunki...
Nic z tego! Zgoda, to było szczere, demokratyczne i uczciwe. Mikrofon dostawał każdy, kto chciał i mówił o czym chciał. Niestety, czy tak się złożyło, czy tak najczęściej wyglądają spotkania puszczone na żywioł, ludzie poruszali głównie trzeciorzędne, niszowe tematy, a prowadzący zamiast je umiejętnie wyciszać lub choćby lekko nakierowywać w jakąś bardziej merytoryczną stronę, dawał się im wygadać, a nawet wchodzić w dyskusję. Czekałem z godzinę, aż wreszcie zacznie się robić i ciekawiej i sensowniej, ale nie zaczęło. Mimo tego wypełniłem swoimi pomysłami karteczkę, którą każdy dostawał przy wejściu, wrzuciłem ją do urny, a następnie oddaliłem się jeszcze przed końcem spotkania. W domu ochłonąłem i zacząłem sam siebie przekonywać. To nie było tylko to jedno spotkanie. Biedroń krąży po całym kraju, może w innych miastach było/będzie lepiej. Może coś z tych karteczek wyciągną?
W międzyczasie wypełniłem kolejny raz ankiety na stronie (może coś nie zadziałało poprzednim razem, może moje namiary gdzieś się zawieruszyły) i dalej czekałem na telefon, choćby maila. I nic, pomijając newslettery, zachęty do donacji, kupna książek - zero kontaktu. Na Burzę przyszły tłumy. Było sporo wolontariuszy. Widać mają ludzi pod dostatkiem.
Dalej niezrażony, zapisałem się na konwencję na Torwarze. Znowu były tłumy i ponad godzina czekania na wejście. Gdyby był taki typowy lutowy mróz, strach pomyśleć, ile byłoby odmrożeń, ale ja i tak nie lubię dreptać w kolejkach, więc przeczekałem w sklepie Legii (to buty sportowe mogą kosztować niemal półtora tysiąca złotych?!?). Wszedłem ostatni, ale i tak przed rozpoczęciem. Jakie show! Super światła, nagłośnienie, telebimy, transparenty, chorągiewki, wszelkie inne gadżety – nowocześnie dla młodzieży i stare piosenki dla emerytów! Wszystko było przemyślane, pięknie podane, profesjonalne. Widać było pracę sztabu ludzi, nauki od Macrona, entuzjazm tłumu i prowadzącego, a także jego charyzmę. Biedroń mówił o Burzach, pokazał pomysły, które zebrał (stanowiły element dekoracji) puszczał filmy z ludźmi mówiącymi o potrzebie zmiany, w końcu zaczął prezentować program. Mówił z przekonaniem. Nie - będziemy walczyć o, tylko - przejmiemy władzę i zrobimy to, to i to! Momentami, szczególnie przy fragmentach o świeckim państwie, miałem chyba nawet ciarki.
Winni rozmontowywania demokracji (czy ja przypadkiem parę akapitów temu, na nią nie pomstowałem?) będą pociągnięci do odpowiedzialności. Kościół odetniemy od kurka z pieniędzmi, opodatkujemy i wyrzucimy ze szkół. Szkoły naprawimy. Biedni emeryci, pielęgniarki, nauczyciele i w ogóle wszystkie kobiety dostaną podwyżki. Nikt nie będzie czekał na lekarza, płacił zbyt wiele za leki... i tak dalej. Sporo tego było. Przy każdym punkcie programu Biedroń przedstawiał jego autora i podkreślał „to jego pomysł, to on to wymyślił!”
Tak słuchałem, słuchałem, w końcu znowu pojawiły się, początkowo oderwane od siebie, wątpliwości: Skoro okazało się, że jednak ma tych swoich ekspertów i, jak mówi, od początku, do końca, wszystkie planowane reformy oni wymyślili, to po co były te Burze? Dlaczego przedstawiając ludzi, nikogo jednak nie dopuścił do głosu? Dlaczego (i to chyba dla mnie najważniejsze), przy żadnym z punktów, nie zająknął się choćby słowem, jak tego dokonają, ile to będzie kosztowało, skąd wezmą pieniądze? Na przykład, już niezależnie od gigantycznych kosztów, jak zapewnią wszystkim i wszędzie niemal natychmiastowy dostęp do wszystkich specjalistów, skoro w kraju, tak zwyczajnie, brakuje lekarzy? Ściągną wszystkich, którzy wyjechali za chlebem? Sprowadzą olbrzymi zaciąg, bo ja wiem, z Indii? Jak, jak, jak… Tym razem dotrwałem do końca. Zwiedziłem wszystkie stoiska i wróciłem do domu wszystko przemyśleć.
Znajomy lekarz, którego pytałem kiedyś, czy zetknął się z firmą farmaceutyczną, która nie próbowała go skorumpować powiedział, że nie. Powołując się na badania naukowe, bodajże ptaków, tłumaczył mi, że tak to działa w przyrodzie, że wystarczy, by jeden osobnik złamał dotychczasowe „zasady”, zaczął np. działać agresywniej od innych osobników i w ten sposób zdobywać przewagę nad resztą, by w krótkim czasie cała populacja zaczęła go naśladować. Może błąd, że nie spytałem kto pierwszy zaczął dawać w łapę, ale, w momencie, gdy dają wszyscy, chyba to już jest mniej istotne. W polityce wiadomo kto na całego zaczął korumpować wyborców. Wiadomo jaki to odniosło skutek i widać też już jak to wpłynęło na „całą populację” polskich partii politycznych, starych i nowych…
Najpierw znowu zacząłem to sobie tłumaczyć. Może dziś już inaczej nie da się prowadzić skutecznej polityki? Może nigdy nie było inaczej, a ja żyłem złudzeniami? Może, by zdobyć jak najwięcej głosów, zawsze trzeba uśmiechać się dosłownie do wszystkich, każdemu coś obiecać, unikać wszelkich kontrowersji, broń Boże żadnej krwi, potu i łez, tylko „zagłosujcie na mnie, a wszystkim będzie wspaniale”? W jakiś badaniach im wyszło, że większość to jednak idioci, czy to były tylko ich własne wnioski z wygranej PIS-u? Bali się, że jak obiecają za mało, to nikt nie zwróci uwagi i podzielą los Razem lub Nowoczesnej? Trzeba było przelicytować PIS?
Nie wiem, może to aktualnie jedyna skuteczna droga do sukcesu, ale ja już w tym nie potrafię się odnaleźć. Oczywiście, nie czekam na żaden telefon. Ba, jestem wprost wdzięczny, ciesze się, że nie zadzwonili. Boże! Jak ja bym się czuł, gdybym współorganizował tą konwencję i koszulce Wiosna słuchał tego wszystkiego? I tak mam kaca. Taki stary, a taki naiwny.
Spodziewałem się wszystkiego, co Biedroń obiecał w sferze światopoglądowej. Spodziewałem się zapowiedzi rozliczenia PIS-u. Spodziewałem się też przedstawienia programów społecznych, to oczywiste, to ma być partia lewicowa, ale nie aż takiego festiwalu obietnic! Spodziewałem się pomysłów na lepsze rozdysponowanie środków, które mamy w budżecie państwa, wskazania sfer, z których być może da się wyciągnąć więcej, a nawet gdzie się da oszczędzić, ale nie nagłego obciążenia go dziesiątkami miliardów kolejnych wydatków, bez choćby jednego słowa skąd miałyby się się te pieniądze wziąć. Bo nie spodziewają się chyba aż tyle wyciągnąć z kościoła…
W momencie powstania Wiosny, w którymś sondażu pojawiło się coś koło 15% chętnych do głosowania na nich. Teraz spadli do jednocyfrowego poparcia, a gdzieś nawet było, że nie przekroczyliby progu wyborczego. Może to jest tylko chwilowe wahnięcie na drodze zwycięstwa wyborczego, ale może też okazało się, że strategią obiecania naraz, od ręki, wszystkiego co tylko się da, nie uda się jednak tak łatwo oderwać od PIS-u najprostszej, najbardziej roszczeniowej części społeczeństwa, że można jednocześnie rozczarować i zrazić do siebie ludzi, którzy od początku trzymali kciuki, a, okazało się, że nie jednak nie są aż tak głupi, jak sobie wyobrażał Biedroń ze swoimi ekspertami? Że będą potrafili odczytać pic w Burzach, sztuczność i przerost formy w konwencjach oraz nie troskę o kraj i obywateli, a populizm w programie? Może ich potencjalny elektorat nie pragnął chleba i igrzysk, a zrażony aktualną scena polityczną, czekał aż wreszcie pojawią się ludzie wiarygodni, odpowiedzialni, szczerzy i autentyczni? Dostał amerykański show i nierealne obietnice… Czy jest się czemu dziwić?
A teraz te rewelacje z nowymi jedynkami na listach. Przez kilka miesięcy budowali wizerunek całkowicie nowego środowiska młodych fachowców prowadzonych przez jednego znanego, acz cenionego i w żaden sposób nie skompromitowanego polityka, by w obliczu spadku poparcia zacząć chwytać się za „stare, sprawdzone” metody wspierania się znanymi nazwiskami różnych politycznych rozbitków? Przecież takie doraźne działania zamazują całą, z trudem budowaną, odrębność, sprowadzając Wiosnę do kolejnego koła ratunkowego dla starych elit.
Jestem rozczarowany i rozżalony. Naprawdę długo byłem przekonany, że to jest ten człowiek i ta partia, w którą warto się zaangażować, która ma nie tylko szansę odsunąć PIS od władzy, ale w ogóle napisać nowy rozdział historii Polski. Ba, być może ci ludzie byliby w stanie tego dokonać i może mają jeszcze szanse zaistnieć w polityce, ale pierwsze wrażenie można zrobić tylko raz. A tu tak wyraźnie przeholowali z demagogią, że teraz zamiast, wzorem Macrona, ekspresowego marszu po władzę, czeka ich zapewne mozolne odbudowywanie zaufania wyborców. Szkoda. Naprawdę.
Mam bardzo podobne doświadczenia, a szkoda.
OdpowiedzUsuńOpozycja nadal nie istnieje. I to jest jedyny fakt.
OdpowiedzUsuńPO nie jest opozycją i nigdy nie było. Po głsowaniach posłów z PO to nawet widać.
PIS wyprowadził chamstwo na ulice i je zdepenalizował. I obawiam się, że będzie jeszcze gorzej, bo klasa lewicowa się znowu przeobraziła. Jak kiedyś nie lubiłem określenia "lewak", bo jest ono ewidentnie pejoratywne i wymyślone po to, by obrazić grupę ludzi, zmieszać ich z błotem i dodać negatywnych emocji. Tak - uważam, że obecna lewica zachorowała na raka i powstało lewactwo.
Pod postaciami krzykaczy, niby prospołecznych ruchów miejskich, którzy chcą siłą czynić "dobrze" wszystkim (a prawda jest taka, że chcą dobrze tylko dla siebie) Wg ich logiki cel uświęca środki. Jednak nie uświęca.
Czym różnią się "lewacy" od kibolstwa, nazywanego patriotami?
Nie wiem czym. Trudno odróżnić.
Lewica, ta prawdziwa, nadal nie zrozumiała, że toczy ją choroba.
Nie wiem kiedy i czy zrozumieją, bo ruchy miejskie są modnym wytworem. Szkoda tylko, że niszczą ducha aktywizmu, bo przecież aktywizm nie jest zły!
Działanie dla dobra społeczności jest istotnym wysiłkiem, na który nie zdobywa się każdy. Jednak niektórzy nazywając się aktywistami, działają jak terroryści.
Przykre jest to, że tak wielu ludzi na to się łapie.
Efekt ptasiego dziobania zadziałał. Lewica zachorowała na raka i powstało lewactwo wraz z pseudo działaczami.
Nie ma opozycji.
Nie ma na kogo głosować.
A Biedroń kasuje posty nawet swoich zwolenników, mówiąc, że to wszystko hejt.
A zachowuje się jak rozpieszczona vlogerka z jutuba, która nie przywykła do trudnych pytań i wszystko nazywa hejtem.
Wstyd mi, że na obecnej scenie politycznej nie ma na kogo głosować. Bo ja stanowię część społeczeństwa w końcu.
Przykro mi.
Wstydzę się za wyborców, którzy uwierzyli PISowi.
Wstydzę się za tych, którzy zaufali Biedroniowi. Ja też w niego chciałem wierzyć. Bardzo chciałem, bo to ta brzytwa, której społeczeństwo mogłoby się chwycić.
Jednak gdy się przyjrzeć, to nie brzytwa a zardzewiała żyletka. Nie dosyć, że nikogo nie uratuje, to jeszcze zakaźna.