sobota, 14 marca 2020

żadnych życzeń

17.01.2020 Jedną z niewielu rzeczy, którą pamiętam ze studiów, jest opisany przez Malinowskiego rytuał Kula. W największym skrócie, jest to obrzęd ludów Melanezji (czyli naprawdę drugi koniec świata) polegający na nigdy nie kończącej się wymianie tymi samymi, krążącymi wkoło prezentami. Brzmi absurdalnie, ale badacze podkreślają kulturowy, socjalizujący aspekt zwyczaju, dzięki któremu społeczność rozrzucona na naprawdę sporym obszarze oceanu, ma uświęcony tradycją powód do podtrzymywania kontaktów.
„Raz w kula, zawsze w kula.” To podstawowa zasada. Kto raz przyjął prezent, do końca życia musi uczestniczyć w wymianie. Niby całkowita egzotyka. Jednak, czy na pewno w naszym życiu też nie ma, próbując spojrzeć jakby boku, dziwnych, sztucznych zwyczajów, z których „nie można się wypisać”?

Dwa dni temu miałem urodziny. Nikt nie przyszedł, nie zadzwonił, przykro mi... lecz nie z tego powodu. Dawno poukrywałem daty w serwisach. Nie organizuję, nie zapraszam. Dość brutalnie wybiłem z głowy telefony tym, którzy czuli się w obowiązku wygłosić jakąś formułkę. Sam też nie dzwonię „z okazji”, nie przeklejam nic na fejsie. Wypisałem się. Można. Jedno nasze lokalne Kula mniej.

Kilka lat temu umarła moja matka. Udało mi się szczęśliwie… być przy niej i za radą lekarki, jeszcze kilka minut po ostatnim oddechu, tulić, trzymać za rękę i mówić, jak ją kocham. Nie wiem, czy jej mózg to jeszcze rejestrował, czy cokolwiek słyszała, ale skoro była szansa, widziałem w tym sens. W ten i tylko w ten sposób, odprowadziłem ją w niebyt czy zaświaty. Na pogrzebie już się nie wybrałem. Nie przyjąłem żadnych kondolencji. Drugie puste, rytualne, obowiązkowe Kula mniej. W temacie rozsypania prochów zostałem przegłosowany, ale nie dlatego nie bywam na cmentarzu. Matkę mam w pamięci, na zdjęciach, w jednym długim liście, w jej kubku, z którego czasem piję herbatę, nie w prochach, nie pod nagrobkiem, nie w obowiązkowych listopadowych zniczach i kwiatach. Trzecie Kula mniej.

Oczywiście nie dzielę się opłatkiem (czwarte Kula), jajkiem (piąte), nowym rokiem (szóste).
Izoluję się od ludzi? Nie chce nic zawdzięczać, ani dawać? Nie, odwrotnie. Tylko nie lubię Kulowych pytań: „Jak ci się odwdzięczyć?”. Wolę spotkania bez okazji. Mniejsze ryzyko, że ktoś na nich jest, bo Kula.
Ale też nie unikam zupełnie rodzinnych „okazji”. Uwielbiam klimat Gwiazdki… i zabawę w Mikołaja. Dla mnie jest to nieco wysilone „Zimowe Przesilenie”, ale nie przeszkadza mi, że dla większości - Boże Narodzenie. Ile to ja już dostałem Kulo-podobnych gadżetów, których, nawet przy najlepszej wierze, nie dało się do niczego wykorzystać, nadających się tylko do przekazania dalej? No i zalegają strych… Czy naprawdę wysiłkiem nie do udźwignięcia jest chwila zastanowienia, co mogłoby ucieszyć obdarowywanego albo, jak już odruch warunkowy jest zbyt silny, jak po prostu musisz wszystkim i każdemu z osobna coś złożyć, coś pożyczyć, nie możesz spróbować wyjść choć trochę poza standardowe formułki? Kula, Kula, Kula. Rządzi, otacza i wielu, jak widać, przygniata.
Wielkanocy już nawet nie próbuję naciągać pod kalendarz przyrody… Staram się odciąć wszystko co Kula i próbuję nacieszyć się kontaktem ze zbyt rzadko widywanymi ludźmi.

Wracając do urodzin. Przyznaję, nie udaję. Nie jest to dla mnie taki zwyczajny dzień. Umowny czy nie, jest to dobry moment na jakieś podsumowania, autorefleksję. A poza tym, i żona częściej przytuli, i dzieci dla odmiany trochę milsze, i najwspanialszy prezent – laurka też może się zdarzyć... Niby to kolejne Kula, ale w tym akurat widzę sens (a może zwyczajnie nie potrafię się oprzeć?) i odwzajemniam.

Nie lubię kotów. Wieeem, że źle o mnie świadczy, że bardziej niż ich niezależność (abstrahując już od tysięcy stworzeń, które każdy podwórzowy kot w swoim życiu zabije dla zabawy, „bo taki ma instynkt”) trafia do mnie bezwarunkowa miłość i wręcz uwielbienie, jakie członkom stada ofiarowuje niemal każdy pies. Ale tak jakoś los się układa, że ktoś, co jakiś czas, podrzuca nam małe koty. Jak się uda, rozdajemy. Jak nie, to, jakby to nazwać? Przyjmujemy pod opiekę. Dom niemal przez pół roku stoi cały czas otwarty, więc koty szybko łapią, że tu się raczej tylko je i czasem przespać można, a wszystko co ciekawe dzieje się na zewnątrz. Z resztą, jak się w końcu, po dłuższej przerwie, pojawił u nas pies, to koty, same z siebie, rozeszły się po tych sąsiadach, którzy nie mieli tak głupich pomysłów. Tyle że, rok temu znalazłem w ogrodzie kolejnego kociaka. Wcześniejsze udało nam się wysterylizować zanim zaczęły się rozmnażać, tym razem posłuchaliśmy weterynarza, który doradził, że jednak zdrowiej po pierwszej rui. I… w krótkim czasie liczba kotów w domu wzrosła do czterech. Dla dwóch, po odchowaniu, znaleźliśmy domy, młodociana matka gdzieś się oddaliła i został jeden, którego też chcieliśmy oddać (okazało się, że jedno z nas ma alergię na kocią sierść), ale... zdarzył się cud. Oto w entym małym sierściuchu objawił się koci ideał (przynajmniej dla nas - psiarzy). Jak każdy jego poprzednik, też nieustannie, przez każde uchylone drzwi czy okno, wymykał się na zewnątrz, ale poza tym - sama słodycz, przylepa, wiecznie przytulony do nas, do psa, baraszkujący z nim fajtłapa, który znosił każde miętolenie i pieszczoty. Po prostu rozkochał nas w sobie.
No i w moje urodziny, najpierw się trochę pobawiliśmy (0,01 drapania), potem spał wtulony gdy grzebałem w sieci, a następnie znalazłem go przed domem na ulicy. To znaczy nie jego, tylko to co po nim zostało.
Zebrałem. Zutylizowałem.
Nie wiem, jak komuś udało się rozjechać kota zaraz za/przed ostrym zakrętem na uliczce osiedlowej. Musiał się mocno starać.

Jak nic, i kara za ignorowanie uświęconych tradycji, czy wręcz całokształt, i memento w codziennej bieżączce i kłótniach, żeby się ponad nie unieść i bardziej dbać o tych, których kochamy.
Dzięki Ci Boże za ten Znak!
Dalej Cię nie lubię…

10.02.2020 I to miało być na tyle. W dniu, w którym napisałem i wrzuciłem ten tekst na swój prywatny profil, w którym, co mnie trochę jednak zaskoczyło, śmierć kota rozdrapała rany po stracie matki, w dniu, w którym dostałem sporo spóźnionych, w kontekście treści tego wpisu, raczej żartobliwych, ale przecież szczerych życzeń, a nawet kondolencji po stracie kota, swoje urodziny obchodził i taką właśnie okrągłą klamrą swoje życie zamknął mój ojciec.
Najpierw po wielokroć przeczytać, od dawna niesłyszane, „wszystkiego najlepszego”, następnie… Bezcenne.
Wszystkiego najlepszego… Czy można wyobrazić sobie dobitniejsze potwierdzenie wartości stosu takich zaklęć?

O śmierci ojca dowiedziałem się trzy dni później, bo jego trzecia żona (to pewnie też nieprzypadkowa zbieżność), na której życzenie odciął się od rodziny, postanowiła jednak podzielić się… kosztami pogrzebu.
Skąd biedna miała wiedzieć, że jedyne pożegnania, na których mi zależy, to te przed śmiercią? No skąd?

Nie chcę już zgadywać, jakie jeszcze znaki/hojne dary może dla mnie szykować, oczywiście, by mnie do siebie przekonać, ten nasz wspaniały, miłosierny Bóg.
Chyba już pójdę na kolanach do kościoła, a jak ksiądz każe i do Częstochowy.
Za dużo mam do stracenia.

14.03.2020 No i widać przez to, że jednak postanowiłem nie zdzierać kolan, chyba nie muszę już nic zgadywać. To znaczy - wiem co i jak, nie wiem jeszcze kogo i kiedy. Ale żeby od razu tak zbiorowo, tak hurtowo? I czemu tylu dewotów?
Mają rozmach marysisyny, jej kochankowie i gołębie.
Jak tu uciec? Jak wywinąć? Życzyć sobie, innym, modlić, prosić, po kolei całą trójcę, i panienkę, i świętych, i aniołów, najlepiej wszyscy razem, ciasno ubici, w domu bożym, bo tak lepiej słychać, potem współczuć, kondolizować i jak się uda – na koniec dziękować, że choć zabrali babcię, ciotkę, brata, syna, to jednak nie mnie?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz